8 P i e r o g i
Nadeszły święta. Chłopcom udało się zarobić dzięki hojnym napiwkom w pracy, tak więc mogli sobie pozwolić na dodatkowe jedzenie w Wigilię. Szayel wyszukał polskie tradycje bożonarodzeniowe i podzielili się zadaniami począwszy od dekoracji, po przygotowanie posiłków.
Rodzina Granza nie obchodziła Bożego Narodzenia, zaś Nnoitra nie miał rodziny poza jednym kuzynem, więc o powrocie do Stanów pod koniec grudnia nawet nie myśleli. Wiązałoby się to również ze zbyt wysokimi kosztami. A tych nie mogli więcej generować.
24 grudnia pracowali jeszcze kilka godzin rano, ale już po 15 byli w domu, rozpoczynając przygotowania do uczty wigilijnej. Był to czas totalnego chaosu i rozróby. Nnoitra dwukrotnie przewrócił ich maleńką choinkę samym tylko wiatrem wywołanym podczas poruszania się. Na szczęście nie byli na tyle bogaci, aby pozwolić sobie na zbite bombki, gdyż fundusze pozwalały im tylko na te plastikowe.
Jiruga wyglądał tęsknie przez okno w poszukiwaniu pierwszej gwiazdki.
— Weź spytaj Google co robią Polacy jak niebo jest totalnie zachmurzone — rzucił do kolegi.
— To nie chmury, to smog i zanieczyszczenie świetlne. W dużym mieście nie zobaczysz gwiazd.
— To kiedy oni jedzą tą całą wigilię?
— Nie jedzą. Zagęszczenie osób wierzących w miastach jest znacznie mniejsze niż na wsiach, więc nie potrzebują widzieć gwiazd — odparł Szayel przekonany, że faktyczna wiara ma coś wspólnego z tym, kto tego wieczora będzie się opychał pierogami.
— Myślisz, że to z powodu smogu? Ludzie w miastach są fizycznie odcięci od nieba... Od Boga...
— ...przestań gadać o takich rzeczach. Przerażasz mnie. — Szayel wciąż nie przyzwyczaił się do nawrócenia Nnoitry.
— Dobra, chodź, zaczynamy, bo zaraz żołądek mi wycieknie nosem.
Podeszli do elegancko zastawionego stołu. Pamiętali o sianku pod obrusem (które było garścią trawy zerwanej spod budynku) oraz o pustym miejscu dla niespodziewanego gościa. Nnoitra wyjął swoje Pismo Święte i odczytał swoim skrzekliwym głosem odpowiedni fragment. Szayel nawet postanowił wsłuchać się w treść, chcąc wyłapać tego słynnego ducha świąt. Nie chciał być zbyt niemiły dla kolegi i jego wierzeń, w obawie o nawiedzenie go duchów poprzednich, obecnych i przyszłych świąt.
Po czytaniu nadszedł czas na opłatek. Nnoitra szybko przeskrollował WikiHowTo, zapominając wcześniej przygotować się na ten moment. Nastąpiła niezręczna cisza.
— E... To ten, życzę ci wszystkiego szayelowego i e... udanych płodów, czy co ty tam robisz... I eeee, niech cię ma Bóg w opiece, bo nikt inny ci już nie pomoże.
— ...dziękuję. Uhm... Wesołych świąt...? — Szayel niepewnie odłamał od Nnoitry kawałek opłatka, starając się nie rozszarpać żadnej świętej twarzy na niej widniejącej. Cyklop poczęstował się jego opłatkiem odłamując 99% i zostawiając go tylko z kawałkiem trzymanym pod palcami, po czym wepchnął całość do idealnie szerokiej gęby.
— No to co. Czas żreć.
Nnoitra podstawił Szayelowi półmisek z pierogami ozdobionymi połówką cebuli i nieobranym ziemniakiem.
— Co to jest? — Różowowłosy as uniósł brwi w konsternacji.
— No pierogi. Nigdy nie widziałeś pierogów?
— Mnie zastanawia ta cebula i ziemniak.
— Tak się je tu podaje, nie kwestionuj polskiej kultury.
Szayel nie kwestionował. Wziął jednego na próbę. Przeżuł.
— Jesteś pewien, że one są z kapustą i grzybami?
— ...z czym?
— ...wigilijne pierogi powinny być z kapustą i grzybami. Masz to dokładnie napisane na liście swoich obowiązków.
— ...kurrrrr.... Myślałem, że to bez różnicy...
— To co ty do nich wsadziłeś?
— Uhm... No farsz.
— ...kupiłeś je, co nie? Na pewno ich sam nie lepiłeś jak deklarowałeś.
— OCZYWIŚCIE, ŻE SAM LEPIŁEM. TYMI OTO ZRĘCZNYMI PALUSZKAMI!
Szayel podszedł do zamrażarki i wyjął do połowy puste kilogramowe opakowanie ruskich z Biedronki.
— A to czym jest, hm? Obiektem poglądowym? ...przynajmniej wiem skąd wytrzasnąłeś cebulę i ziemniaka... — Spojrzał na "propozycję podania" przedstawioną na opakowaniu.
Reszta potraw nie była już tak kontrowersyjna. Ukrywając cierpienie wciągnęli po kawałeczku przetłuszczonego karpia, następnie jakiegoś dziwnego śledzia w cebuli, po czym odpoczęli przy strucli z makiem i sałatce warzywnej.
— ...Szayel, to nie jest kapusta z grzybami... Ja tu widzę mięso.
— No tak. Bigos jest również potrawą świąteczną, więc uznałem, że nie ma się co rozdrabniać na osobną kapustę z grzybami...
— OSZALAŁEŚ? NIE MOŻNA MIEĆ MIĘSA NA WIGILII! PRZEZ CIEBIE MOGŁEM STRACIĆ SZANSĘ NA PÓJŚCIE DO NIEBA!
— ...to teraz nagle znasz tradycje wigilijne, ale o pierogach to nie wiedziałeś?
— ZAMKNIJ SIĘ, DOBRA? PO PROSTU ZAPOMNIAŁEM O TYCH PIEROGACH POLUJĄC NA KARPIA. MUSIAŁEM POBIĆ JAKAŚ STARUSZKĘ KIJEM, ŻEBY GO DORWAĆ.
Makowiec zjedli w milczeniu.
Następnie puścili kolędy Braci Pierdolec, by zrelaksować się jedzeniem orzechów. Szayel z dumą wyjął zbudowanego przez siebie dziadka do orzechów, Nnoitra zaś po prostu rozgniatał skorupki w swojej anorektycznej dłoni.
Wtem, rozległ się dzwonek do drzwi. Chłopacy spojrzeli na siebie zdziwieni. Szayel ostrożnie zerknął przez wizjer drzwi wejściowych.
— Grimmjow!?
Nnoitra w mgnieniu oka znalazł się w wejściu, otwierając drzwi przyjacielowi.
— JESZCZE NIE MA PÓŁNOCY, A ZWIERZĘTA JUŻ ZACZEŁY YAPPOWAĆ?
— HUH? PRZECIEŻ JESZCZE SIĘ NIE ODEZWAŁEM! — odpowiedział Grimmjow, odklejając od siebie przyklejonego w uczuciowym uścisku Nnoitrę. — Starzy pozwolili mi was odwiedzić, bo przyjechaliśmy na święta do Europy, więc mam tu do was żabi skok. Hehe, żabi, czaicie? Bo z Francji do kraju Żabek.
Szayel wymusił na twarzy uśmiech.
— To bardzo miłe z twojej strony. Chcesz może poczęstować się pierogiem? Nnoitra sam je podgrzał.
— A chętnie zjem co tam macie. To francuskie żarcie jest niezjadliwe.
Nnoitra nałożył pierożki na talerz dla niespodziewanego gościa.
— Chcesz z nami iść na pasterkę? — spytał.
— A co to jest?
— Nie, on z nami nie idzie. Jeśli nie chcesz sobie zrujnować reputacji w swoim kościele, nie zabieraj Grimmjowa ze sobą.
— No co ty, przecież nie będzie tak źle. Pokażemy mu stajenkę i sobie będzie patrzył na owieczki całą mszę. Przecież ludzie chodzą do kościoła z małymi dziećmi, to czemu nie z Grimmjowem?
— ...Dobra. Rób jak chcesz, ja tylko ostrzegam. — Szayel uniósł dłonie w geście rezygnacji i wrócił do siedzenia na kanapie i zapychania się orzechami. W święta nie będzie się kłócił.
— Mogę iść, przecież nie będę tu sam siedział — odparł Grimmjow, wciskając w siebie pieroga za pierogiem. — Zawsze jakaś rozrywka. I mówisz, że mają owieczki?
— Tak, owieczki. I osiołka i baranki i krówkę... No i jest też figurka pastuszków, Maryi i Józefa.
— Huh? A ci to kto?
— Wszystkiego dowiesz się w trakcie... — Nnoitra położył dłoń na ramieniu przyjaciela z błogim uśmiechem.
Zgodnie z jego przewidywaniami, Grimmjow był grzeczny. Zadawał co prawda dużo pytań, ale robił to szeptem.
— Czemu ten mag ma Baby Born ze sobą? Czemu je zanosi do stajenki? Te zwierzęta mają je zjeść? Co to za chory kult?
— Cierpliwości, młody padawanie, wszystkiego się dowiesz...
Grimmjow jednak szybko zdążył stracić zainteresowanie mszą i oglądał owieczki wraz z innymi dziećmi. Przegapił więc Ewangelię i nie dowiedział się, o co chodzi z dzieciątkiem, tak więc Nnoitra musiał mu to opowiedzieć w drodze do domu.
— Ale kto zszył Maryję skoro urodziła w stajni?
— ...zszył?
— No bo zakładam, że Józef jakoś potrafił ją rozciąć...
— Grimm, deklu, Maryja nie miała cesarskiego cięcia...
— Jakiego cięcia?
— ...Grimmjow, czy ty wiesz w ogóle jak wygląda poród? — Szayel włączył się do rozmowy.
— No rozcina się brzuch i wyciąga gunwiaka, a potem zszywa i gotowe.
— NATURALNY poród.
— A ten jaki jest, sztuczny?
W taki oto sposób po powrocie do domu oglądali nagrania z porodów.
— O ja... I Maryja się zgodziła na coś takiego? Chad z niej.
Nnoitra pokiwał głową.
— Myślę, że to była akurat najmniejsza trudność przy całej reszcie... — wtrącił Szayel.
— NIE SPOILERUJ! Ale skoro kobieta może sama z siebie tak wypchnąć gunwiaka, to czemu rodzi się w szpitalu?
— W razie nieprzewidzianych komplikacji. Medycy sprawują nadzór nad porodem, dzięki czemu śmiertelność noworodków drastycznie spadła — wyjaśnił różowowłosy.
— No spoko, ale wciąż nie czaję czemu potem trzeba im zapłacić dziesięć koła nawet jak tylko stoją i się lampią.
— To już temat na inną okazję, Grimmjowie. Na szczęście tylko obywatele naszego wspaniałego kraju muszą wydawać fortunę na urodzenie dziecka.
— Co ty gadasz, Szayel...
— W innych krajach się rodzi za darmo albo prawie darmo.
— Szayel, przestań burzyć jego wizję American Dream. — Nnoitra westchnął. — Pamiętasz jak przeżywał, gdy mu powiedziałeś, że Święty Mikołaj nie istnieje. Prawie nie zdał do następnej klasy.
— Dobra, dobra, nic nie mówiłem...
— Ej, byłem wtedy młody i w okresie dojrzewania! Nie musicie się już ze mną cackać jak z dzieckiem! Potrafię znieść prawdę! — Grimmjow rzucił im morderczy wzrok.
— ...to było w przedostatniej klasie liceum.
— No mówię, że w okresie dojrzewania!
Nnoitra już nie komentował. To było zaledwie cztery lata temu, ale z Grimmjowem nie wolno było się kłócić. To bezcelowe.
Siedzieli chwilę w milczeniu, kontemplując spauzowane na telewizorze rozwarcie porodowe. Zanurzeni w myślach nawet nie zauważyli, że pod choinką pojawiły się prezenty. Pierwszy dostrzegł je Grimmjow.
— Ej, to w Polsce prezentów nie daje się rano w Boże Narodzenie?
— Zwyczajowo otwiera się je po kolacji wigilijnej... Albo przynosi je jakiś przebieraniec... Ale nie mam pojęcia, co to są za prezenty... Nnoitra...?
— No co ty. Myślisz, że mnie stać na cokolwiek? Moim prezentem dla ciebie było to, że nie zabiłem cię za podanie bigosu na stół wigilijny.
— ...
Szayel podszedł do choinki. Każda z trzech paczek była zaadresowana do jednego z nich.
— Dla mnie też? — zdziwił się Grimmjow. — Może to moi starzy podrzucili... — Zajrzał do torby prezentowej. — Oho, to zdecydowanie nie od starych. — Wyszczerzył zęby wyciągając kostkę rubika, która zamiast kolorów miała zdjęcia gołych bab. — Od nich dostałbym termomix i kapcie z Balenciagi.
— ...zdecydowanie idealny dla ciebie prezent... — Szayel wyjął zawartość swojej torby. On akurat dostał kapcie z Balenciagi, które wyglądały, jakby były już noszone przez pięć lat. — Oooooch! — w zachwycie założył pantofle na swoje stopy. — Jakie luksusowe i drogie!
— Ktoś, kto przygotował te prezenty, dobrze nas zna... — Nnoitra odpakował zestaw Cobi przedstawiający obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau. Po policzku pociekła mu łza. — Kurde... Chyba na nowo zacznę wierzyć w Mikołaja...
Szayel zatoczył kółko po pokoju, testując swoje nowe obuwie.
— Wydaje mi się, że wiem od kogo to...
Nnoitra i Grimmjow spojrzeli na niego, odrywając się od swoich prezentów.
— ...wydaje mi się, że... to od Ulquiorry...
— ...to by się zgadzało.
— ...on zawsze znał nas lepiej, niż my sami...
— I potrafi wchodzić wszędzie niezauważony...
— Ciekawe co teraz robi...
— Mam nadzieję, że nie musiał iść na żadną wigilię dla bezdomnych... Przecież jeszcze mamy pierogi...
— A co jeśli jest uczulony na gluten?
— O to się nie martw, Grimmjow, nie jest...
Zapadła kolejna tego dnia chwila milczenia. Nie wiedzieli, gdzie fizycznie znajdował się teraz ich przyjaciel, ale duchowo był tutaj — w ich sercach.
***
Jak kończyłam pisać to w grze Brave Souls z eventu świątecznego dropnął mi Ulqu, którego jeszcze nie miałam. <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro