XVIII
Rozdział osiemnasty
Skazańcy
Wszystko zaczęło się gdzieś obok
Obok nas
A kiedy zgasło pomyślałem
Los tak chciał
We dnie i w nocy
Świata prorocy
Pozostaliśmy sami
Bez taty
Bez mamy.
Wiosna witała nas inaczej niż przedtem
O ważnych sprawach
Mówiliśmy szeptem
Byliśmy wciąż
A jakby nas nie było
Pajace bez serc i rąk.*
Ginny usłyszała coś przez sen. Zaczęła kręcić się niespokojnie, otworzyła oczy i odgarniając z twarzy splątane włosy, próbowała dojrzeć coś zamglonym z rozespania wzrokiem. Ktoś krzyczał. Gdy uzmysłowiła sobie, że głos należy do Hermiony, zrozumiała, że to dzieje się naprawdę.
Zanim rozbudziła się na dobre, wyskoczyła z łóżka i nie oprzytomniała całkowicie, dopóki nie dotarła do sypialni siódmoklasistek.
Zobaczyła puste posłania, rozgrzebaną pościel i skotłowane koce. Tylko jedno łóżko było zajęte. Hermiona siedziała skulona na materacu, a jej usta nadal były otwarte, choć już nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.
Hermiona była jedną z osób, na której opanowanie w chwilach kryzysu Ginny zawsze mogła liczyć. Gdy zobaczyła dziewczynę w takim stanie, poczuła przypływ paniki i na moment po prostu straciła głowę.
To nie może się dziać naprawdę.
Podbiegła i chwyciła Hermionę za ręce. Dziewczyna zamrugała i objęła ją kurczowo. Ginny poczuła, że otaczają ją drżące ramiona, a kędzierzawe włosy łaskoczą jej policzki. Hermiona zacisnęła zęby, usiłując odzyskać panowanie nad sobą.
- Och, Ginny, Ginny, myślałam... myślałam, że jestem sama... że tylko ja zostałam... – wyszeptała z trudem, kurczowo zaciskając dłonie na ramionach koleżanki.
Nic bardziej nie mogłoby przerazić Hermiony.
- Jestem tutaj – wykrztusiła Ginny rozpaczliwie. – Już dobrze.
Klamka w drzwiach poruszyła się nagle i na jedną przerażającą chwilę dziewczęta przywarły do siebie trwożnie. Potem Ginny uwolniła się delikatnie z objęć Hermiony i zaczęła cicho iść do drzwi. Dopiero w połowie drogi zdała sobie sprawę, że odkąd weszła do pokoju, przez cały czas ściska w dłoni różdżkę. W tej chwili pomyślała tylko: Świetnie. Może się przydać.
Kiedy drzwi otworzyły się powoli i jakaś postać ruszyła w jej kierunku, poczuła że ma pustkę w głowie – nie pamiętała żadnego zaklęcia. Jednak była tak wściekła, że nawet się nad tym nie zastanawiała.
Błyskawicznie uniosła różdżkę i zaatakowała nią przeciwnika, celując w twarz. Zachwiał się i cofnął.
- Co do diabła... Ginny, co ty wyprawiasz?
Ginny gotowała się już do kolejnego ataku, ale na dźwięk tego pełnego pretensji głosu, niemal upuściła różdżkę.
- Ron?
- Tak, to ja – odparł jej brat z wyrzutem.
- Och, Merlinie... Przepraszam... – zaczęła Ginny, ale przerwała, widząc, że Ron zauważył już Hermionę i złowróżbną pustkę w łóżkach jej współlokatorek. Był tak przejęty, że reszta świata przestała dla niego istnieć.
- Ron – wykrztusiła Hermiona, chociaż widać było, jak wiele wysiłku włożyła, by się opanować i mówić spokojnie. – Ron, dzięki Merlinowi.
Zsunęła się z posłania, podbiegła do niego. Ron objął ją mocno. Stali tak, zwarci w uścisku, dopóki Hermiona nie pozbierała się trochę i nie odsunęła.
- Kto jeszcze...? – zapytała drżącym głosem.
- Bardzo wielu – odparł Ron przyciskając ją do siebie mocno i gładząc jej plecy, jakby tylko w ten sposób mógł zyskać pewność, że Hermiona naprawdę stoi koło niego. – Kiedy usłyszeliśmy krzyki, sprawdziliśmy kto jest w pokoju i...
- Nie, tylko nie Dean! – krzyknęła Ginny, czując kolejną falę paniki. – Czy on...
Rona zamrugał.
- Nie, Dean jest, ale Neville... – Z trudem przełknął ślinę. – Neville zniknął. Harry i Dean poszli skontrolować resztę sypialni chłopców. Harry powiedział, że zaraz tu przyjdzie...
Ginny poczuła nagle tęsknotę za normalnością, za bezpiecznym światem, w którym się urodziła. Chciała podejść do Rona, zapytać, czy boli go nos i czy mogłaby jakoś mu pomóc - była to jedyna rzecz, jaką mogła teraz zrobić, by choć trochę polepszyć sytuację, ale to wszystko...
- Jak ci się udało tu wejść? – spytała bezradnie. – To sypialnia dziewcząt... Schody...
Ron zacisnął szczęki, a jego dłoń przywarła płasko do pleców Hermiony. Ginny ujrzała, że jego paznokcie są połamane, a opuszki palców zakrwawione.
- Gdy schody zaczęły uciekać, chwyciłem się szczeliny w ścianie – wyjaśnił. – Słyszałem jak krzyczysz - zwrócił się do Hermiony. - Musiałem przyjść.
Hermiona wyzwoliła się z jego uścisku i przygładziła włosy.
- To miłe, Ron, ale teraz musimy się jakoś zorganizować – oświadczyła, a Ginny dostrzegła zmianę na jej twarzy, gdy dziewczyna usiłowała wykrzesać z siebie iskrę stanowczości i zaangażowania.
- Racja – zgodziła się Ginny. – Co mam robić?
Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie, ktoś rzucił na podłogę miotłę i szybko do nich podszedł.
- Hermiona? Wszystko w porządku?
Na widok Harry'ego Ginny poczuła falę ulgi. Powinna była wiedzieć, że przyjdzie uratować Hermionę.
Hermiona zaczęła wyjaśniać, co się stało, a Ron spojrzał na Błyskawicę mrucząc po nosem: „Dlaczego o tym nie pomyślałem? Przecież też mogłem wykorzystać miotłę".
Harry może i pomyślał o zabraniu miotły, ale zapomniał o innych rzeczach. Wpadł do pokoju tak, jak wyskoczył z łóżka – bez okularów i tylko w spodniach od piżamy. Kiedy Ginny go objęła, poczuła pod dłońmi ciepło jego nagiej skóry.
- Harry, tak się baliśmy – szepnęła.
- Niemal złamałaś mi nos – jęknął Ron.
Ginny nawet na niego nie spojrzała, zajęta chłonięciem aury bezpieczeństwa, której źródłem był Harry. Chłopak wyglądał teraz jak uosobienie bohatera z jej snów – zmierzwione, czarne włosy opadały mu na czoło, a szerokie nagie barki otaczały jej ramiona. Marszczył brwi, a w jego oczach malowała się determinacja. Ginny panowała nad sobą resztką sił, jaka w niej jeszcze tkwiła.
- Co teraz będzie?
*
Trudne sytuacje zawsze dodają Harry'emu sił, zauważyła mimochodem Hermiona, odczytując listę i starając się nie myśleć o przerażającej liczbie nieobecnych. Tylko w momentach bezczynności tracił głowę. Teraz był wściekły, ale mógł działać.
Syriusz wyładowywał swą złość na los, z wielkim samozaparciem starając się uspokoić płaczącego drugoklasistę. Harry krążył po pokoju wspólnym, usiłując sprawiać wrażenie, że kontroluje całą sytuację – jego widok, bardziej niż cokolwiek innego, uspokajał spanikowanych uczniów.
- Trzymajcie różdżki w pogotowiu – mówił ponuro, nieco zachrypniętym od snu głosem. – Jeśli na zewnątrz coś się dzieje, musimy być uzbrojeni. Musimy być gotowi do walki, to teraz najważniejsze.
- Kiedy zejdziemy do Wielkiej Sali? – spytał nerwowo Dennis Creevey. Chłopak był w szoku. Strasznie się denerwował, bo nie odnalazł brata, a jego dziewczyna była Puchonką i nie wiedział nawet, czy jeszcze jest w zamku. – Może mógłbym iść i sprawdzić...
Harry odwrócił się do niego gwałtownie.
- Każdy z nas ma kogoś bliskiego w innym domu. Wszyscy się martwimy, czy nic im jest – powiedział ostro. – Ale nie pójdziemy, zanim nie sprawdzimy kogo nie ma. Czy wszyscy mają różdżki? – zawołał.
Hermiona dokończyła czytanie listy i próbowała nie pokazać po sobie narastającej paniki. Nie było ponad połowy uczniów. Usiłowała nie myśleć o konkretnych liczbach, ale jej ścisły umysł podążał własnymi ścieżkami.
Na początku roku w Gryffindorze było siedemdziesięciu ośmiu uczniów, w ciągu roku ich liczba zmalała do sześćdziesięciu czterech. A teraz... Hermiona stłumiła kolejną falę paniki, która wcześniej wywoła u niej taką bezsilność – tak bardzo starała się nie dopuścić tej liczby do świadomości, ale nie mogła nic na to poradzić. Trzydzieści. Zostało trzydziestu Gryfonów.
Ron trzymał jej rękę w kleszczowym uścisku. Delikatnie wyswobodziła dłoń.
- Ron. Nic mi nie jest – zapewniła go ze słabym uśmiechem. – Naprawdę. – Musiała być teraz silna i spokojna. Musiała zachować przytomność umysłu.
Przed wyruszeniem do Wielkiej Sali Harry i Syriusz jeszcze raz poszli sprawdzić wszystkie sypialnie. Hermiona i Ron obchodzili pokój wspólny, starając się pocieszyć młodszych uczniów. Znajdowali się właśnie niedaleko wejścia, kiedy usłyszeli dochodzący z drugiej strony głos. Portret zaczął się uchylać.
Żadnej paniki! Nakazała sobie Hermiona w duchu i ruszyła za Ronem, który ustawił się na wprost wejścia i podniósł różdżkę.
- Kto tam?
- Och, odłóż ten magiczny patyczek, Weasley, bo jeszcze zrobisz sobie krzywdę – usłyszeli znajomy, drwiący głos.
Malfoy nadal miał na sobie idiotyczne, białe szaty, w których był w klubie. Teraz były wymiętoszone, a na twarzy chłopaka, nawet w tak nikłym świetle perlił się pot.
- Czego tu szukasz, Malfoy? – rzucił Ron, obrzucając go wrogim spojrzeniem.
Hermiona pomyślała, że nigdy przedtem nie widziała, żeby Malfoy wyglądał tak poważnie jak w tym momencie.
- Zabrali Harry'ego? – wyrzucił z siebie pytanie, które zabrzmiało jak obelga.
- Tak, jakby cię to obchodziło! – prychnął Ron, ale Hermiona przysunęła się do niego i ścisnęła ostrzegawczo jego ramię.
- Nie – odpowiedziała powoli. – Nie, nic mu nie jest.
Nawet w półmroku była w stanie dostrzec jak z Malfoya opada napięcie, a grymas na jego ustach łagodnieje.
- Dobrze – odparł równie wolno. – Dobrze. Ja... To dobrze. Myślę... – Uniósł głowę i wycofując się na korytarz, zaczął mówić spokojniej: – Pójdę już. Nie ma potrzeby wspominać Harry'emu, że tu byłem.
Zanim Malfoy zdążył wyjść i zanim Hermiona zdążyła się zastanowić, co powinna o tym myśleć, do przodu przepchnął się Harry.
No, to teraz się zacznie, pomyślała zaniepokojona.
Harry mrużył oczy - bez okularów jego twarz wydawała się naga i wyglądał dużo poważniej. Zaczął iść w kierunku Malfoya, nie zatrzymując się nawet, gdy ten uczynił krok w tył. Zbliżał się do Ślizgona pewnie, jakby miał absolutne prawo chwycić go za ramię i stanąć dosłownie centymetry od niego, pomimo, że Malfoy spiął się cały w sobie pod tym dotykiem. Hermiona przylgnęła mocno do Rona. Nie miała już nawet siły poczuć niepokoju, gdy przez głowę przebiegła jej myśl: A więc Harry już wie.... To musiało się w końcu stać, a jeśli Malfoy miał zamiar w takiej chwili zrobić coś głupiego, to ona była zdecydowana wyrwać mu język i zaraz potem go nim nakarmić.
- Draco – odezwał się Harry spokojnym i rzeczowym tonem. – Dzięki Merlinowi... Odchodziłem od zmysłów. Dlaczego tu jesteś?
Hermiona spostrzegła, że Ślizgon krzywi się lekko i zaczęła mówić, by uprzedzić jego odpowiedź.
- Przyszedł sprawdzić, czy nic ci nie jest – oznajmiła i postanowiła, że przemyśli to później. O ile będzie w ogóle jakieś później. Malfoy spojrzał na nią, jakby właśnie na jego oczach zabiła i zjadła jego sowę.
- Naprawdę? – spytał Harry nieufnie i zamrugał.
Malfoy patrzył na niego bez słowa. Hermiona zauważyła, że mięśnie ramion i pleców Harry'ego napinają się gwałtownie. Przeraziła się, że za chwilę stanie się świadkiem, jak Harry bierze Ślizgona w ramiona i że przytula go mocno, albo... Merlinie, pomyślała i powstrzymała chichot. Ron chyba padłby trupem.
Malfoy stał sztywno i patrzył na nich spode łba. W milczeniu starał się strząsnąć rękę Harry'ego z ramienia i, wyraźnie oburzony, opierał się przed wejściem do pokoju.
- Dzięki. – Głos Harry'ego był niemal szeptem.
- Odwal się – prychnął Malfoy, rzucając gniewne spojrzenia na Rona i Hermionę. – Sprawdziliśmy listę i zebraliśmy się już w Wielkim Holu. Blaise ich pilnuje. Nie zostawiłbym ich, żeby...
- Wiem. Podobnie jak ja – powiedział Harry. – Ilu brakuje?
- Zostało dwudziestu siedmiu – odparł Malfoy ponuro. – Z naszego roku jest tylko Blaise i Morag.
Zapadła chwila ciszy.
- Tylko... Więc Pansy... – wyszeptał Harry. Malfoy nadal milczał. – Tak mi przykro, Draco...
Hermiona czuła się jak intruz wdzierający się w sferę uczuć, które jej nie dotyczyły. Coraz bardziej zakłopotana, obserwowała postacie stojących w progu chłopców, którzy wyglądali teraz, jak aktorzy teatru cieni. Nie zamierzała jednak pozwolić Malfoyowi na dalsze rozpraszanie Harry'ego.
- Nie ma teraz czasu na żale – zauważył Malfoy szorstko, uprzedzając jej zamiary.
Harry po chwili skinął głową.
- U nas zostało trzydziestu jeden – oznajmił.
Hermiona była zaskoczona. Nie zdawała sobie sprawy, że policzył wszystkich.
Malfoy spojrzał na niego i wolną ręką przetarł oczy.
- Wiec możemy założyć, że w innych domach jest podobnie – stwierdził. - Nie można już spać w kwaterach.
- Nie, oczywiście, że nie – zgodził się Harry. – Może gdybyśmy wszyscy spali w Wielkiej Sali, gdybyśmy wystawili straże... Pomyślałem...
- Tak, to dobry pomysł – przerwał mu Draco. – Słuchaj... Muszę wracać.
- Ja też – powiedział Harry. – Za chwilę do was dołączymy. – Puścił ramię Malfoya, a zanim ten zdążył opuścić rękę, Hermiona dostrzegła czerwone ślady palców odbite na jego jasnej skórze. Harry zawahał się lekko. – Draco – zaczął. – Cieszę się, że nic ci nie jest.
Malfoy popatrzył na niego spod zmarszczonych brwi. Hermiona pomyślała, że jego twarz zdecydowanie jest odbiciem jego charakteru – kiedy Malfoy nie miał powodu, by wyrażać inne uczucia, zawsze miał tę samą, paskudną minę.
W końcu kiwnął głową.
- Załóż coś na siebie, Harry. Inaczej wszystkie Puchonki się na ciebie rzucą.
Jakież to typowe dla Malfoya – w takiej sytuacji pozwalać sobie na niesmaczne żarty!, oburzyła się Hermiona w duchu.
Harry uśmiechnął się niewesoło i odwrócił się do Rona i Hermiony. Dziewczyna z taką samą ulgą obserwowała nadchodzącego przyjaciela i oddalającego się Malfoya.
Harry nadal sprawiał wrażenie zmęczonego i ponurego, ale nie był już taki spięty.
- No, chodźcie – powiedział do nich.
*
Nawet nocne niebo na suficie w Wielkiej Sali było bezgwiezdne i zasnute chmurami. Niektórzy uczniowie popłakiwali cicho, kryjąc się w cieniu. Wszyscy tłoczyli się razem - wyglądali teraz, jakby byli z jednego domu. Harry zdał sobie sprawę, że zostało ich tak niewielu, że właściwie mogliby wypełnić tylko jeden dom.
Jedynym radosnym akcentem tej nocy był moment, kiedy już wszyscy zebrali się razem, a do wielkiej Sali wpadli Pansy i Zachariasz Smith – oboje spanikowani i niekompletnie ubrani.
Pansy ogarnęła wzrokiem grupkę Ślizgonów, a trwoga zniknęła z jej twarzy, zastąpiona wyrazem rozpaczy. Podeszła szybko do Draco. Harry nawet w takiej chwili poczuł ukłucie zazdrości, gdy zauważył jak bardzo do siebie pasują.
Stała obok Draco bosa, w rozpiętej sukience, która zsuwała się jej z ramion i patrzyła na niego niepewnie, jakby nie wiedziała, czy może pozwolić sobie na publiczne okazanie uczuć. Wyciągnęła rękę, a Draco przygarnął ją do siebie. Zrobił to tak mocno, że na twarzy dziewczyny pojawił się wyraz zdumienia pomieszanego z cierpieniem.
- Nigdy więcej nie rób mi czegoś takiego – powiedział szorstko, odepchnął ją lekko i odwrócił się do reszty Ślizgonów.
Pansy skrzyżowała ramiona, oddychając ciężko. Po chwili podszedł do niej Zabini. Objął ją, pochylił głowę tak, że zetknęli się czołami i uśmiechnął się lekko.
Pomimo małostkowej i irracjonalnej fali zazdrości, jaka go ogarnęła, Harry był zadowolony, że Pansy jest bezpieczna.
Tak niewielu ocalało. Dennis nie odnalazł swojej dziewczyny i podwójna strata wstrząsnęła nim tak bardzo, że stał blady i trząsł się jak w febrze. Przywarł do Harry'ego niemal tak desperacko jak Ginny. Harry położył mu rękę na ramieniu.
- Co się z nimi stało? – wyszeptał chłopak.
Tym razem Harry nie zamierzał uchylać się od odpowiedzi.
- Oni żyją – powiedział stanowczo. – I odzyskamy ich.
- Wiem, że ci się uda – wykrztusiła Ginny, która w końcu kompletnie się załamała i uparcie się do niego tuliła.
Harry wolałby, żeby tego nie robiła. Kiedy wpadł do dormitorium dziewcząt i ujrzał, że Ginny stoi, odważnie trzymając różdżkę w ręce, serce podskoczyło mu z radości na myśl, że będzie mógł liczyć na jej pomoc. Ale przypuszczał, że zachowywała się tak tylko pod wpływem pierwszej fali adrenaliny. Później całe jej opanowanie prysło jak bańka mydlana i od tamtej pory nie opuszczała go ani na chwilę. Harry czuł się zakłopotany, pozwalając jej na to. Nie chciał żeby odebrała to jakoś opacznie. Teraz stał, otaczając ją niezręcznie ramionami i patrzył błagalnie na Hermionę.
- Biedny Dean – zaczęła Hermiona. Zwracała się do Rona, ale mówiła dość głośno. – Przyjaźnił się z... – przełknęła z trudem i kontynuowała – ...Parvati. Jest zdruzgotany.
Ginny spojrzała ponad ramieniem Harry'ego, który odwrócił głowę i także patrzył na Deana. Hermiona miała rację. Chłopak wydawał się strasznie opuszczony i przerażony. Harry zaczął się zastanawiać, co mógłby mu powiedzieć, żeby go pocieszyć.
- Przepraszam, Harry – odezwała się Ginny, a w jej tonie pobrzmiewała determinacja. Odsunęła się od Harry'ego i ruszyła w stronę Deana. Gdy do niego podeszła, Harry dostrzegł na twarzy chłopaka cień uśmiechu.
Harry przysunął się do Hermiony i pochylił do jej ucha.
- Jesteś genialna – wyszeptał zastanawiając się, skąd wiedziała, że ten dyskretny apel do współczucia Ginny, tak właśnie podziała.
Hermiona uśmiechnęła się lekko.
- Tylko w porównaniu do was dwóch – odparła, kładąc głowę na ramieniu Rona.
Uczniowie zaczynali się powoli uspokajać. Nadal byli przerażeni, ale wydawało się, że gotowi są już wysłuchać wyjaśnień. Lupin siedział na podłodze w otoczeniu pięciu jedenastolatków, którzy jednocześnie próbowali wspiąć mu się na kolana. Rozdawał im czekoladę, jakby w zanadrzu ukrywał fabrykę słodyczy. Ostro mówił coś do Syriusza, dopóki ten nie uspokoił się na tyle, że przestał wykrzykiwać zdania w rodzaju „Rozdajcie dzieciom noże!"
W końcu Syriusz podszedł do Harry'ego i uścisnął go niezdarnie, udając, że jest przyzwyczajony do takich gestów. Nie wypuszczał go z ramion, a Harry złożył głowę na jego ramieniu udając, że nie jest tak wysoki jak Syriusz, że nadal ma trzynaście lat i że ojciec chrzestny stanowi dla niego prawdziwe oparcie.
- Czy mówiłem już coś w rodzaju „Dzięki Merlinowi, że nic ci jest?" – zapytał Syriusz, pokrywając zakłopotanie szorstkim tonem.
- Nie, ale stwierdziłem, że mniej więcej to masz na myśli mówiąc „Masz, Harry, przynajmniej ty weź nóż" – odparł Harry i uśmiechnął się do niego.
- A więc dzięki Merlinowi, że nic ci nie jest – powiedział Syriusz. Zwichrzył mu pieszczotliwie włosy i w końcu go puścił.
Mierzwienie włosów Harry'ego było jak wlewanie szklanki wody do oceanu, ale chłopak docenił ten gest. Zaczął przedstawiać chrzestnemu swój pomysł rozstawienia straży i noclegu w Wielkiej Sali. Syriusz odniósł się do tego z wielkim entuzjazmem.
Kiedy pojawił się Dumbledore, Harry myślał, że wszyscy już są gotowi wysłuchać wyjaśnień i zacząć planować jakieś działania. Wziął się w garść i odsunął strach. Będą walczyć.
Dumbledore miał na głowie szlafmycę, jego twarz była poważna, a głębokie zmarszczki widoczne bardziej niż zwykle. Harry nigdy wcześniej nie widział, żeby dyrektor wyglądał tak staro i smutno.
- Kochałem tę szkołę i wierzyłem w każdego ucznia, który do niej uczęszczał – zaczął starzec.
Harry niemal się uśmiechnął, ale poczuł nagle, jak stojąca tuż obok Hermiona sztywnieje. Ujrzał też jak stojący pośród Ślizgonów Draco unosi wysoko brodę. I nagle zdał sobie sprawę, że dyrektor mówi w czasie przeszłym.
- Szkoła ta liczy sobie setki lat, więc tym bardziej przykro mi, że dożyłem takiego dnia, jak dzisiejszy. Jednak musimy stawić czoła faktom. Hogwart nie jest już bezpiecznym miejscem. Nie mamy pojęcia w jaki sposób ktoś sabotuje naszą obronę i dziesiątkuje szeregi.
Jakaś mała dziewczynka szlochała, wtulona w pierś Lupina. Harry skamieniał – nie mógł uwierzyć w to, co dyrektor właśnie powiedział.
- Uczniowie z rodzin czarodziejskich mogą sami opuścić szkołę, chyba że są szczególnie zagrożeni. Ich rodziny mają takie same szanse by ich chronić, jak my tutaj, a lepiej, żeby nikt nie pozostawał w miejscu, które jest głównym celem Voldemorta. Ci, którzy pochodzą z rodzin mugolskich, nie mają w ogóle rodzin albo narażeni są na szczególne ryzyko, będą odesłani z nauczycielami i członkami Zakonu Feniksa. Zrobimy wszystko, aby chronić ich jak najlepiej...
Od samego początku wszyscy spodziewali się, że Dumbledore może powiedzieć coś podobnego. Jednak dopiero gdy obcym, stłumionym głosem zaczął wyjaśniać szczegóły planu, dotarło do nich, że to dzieje się naprawdę.
Hogwart – symbol i ostoja magii, jedyny azyl Harry'ego, upadał. Harry rozejrzał się, oczekując jakichkolwiek oznak protestu, ale uczniowie i kadra darzyli Dumbledore'a zbyt wielkim respektem, by zadawać mu jakieś pytania lub kwestionować jego decyzje. Wszyscy sprawiali wrażenie absolutnie przerażonych słowami dyrektora. Nawet Ślizgoni, którzy nie szanowali i nie ufali Dumbledore'owi tak bardzo jak pozostali, pomimo buntowniczych min, milczeli. Na twarzy Syriusza i innych nauczycieli malowała się niepewność. Lupin nigdy nie sprzeciwiłby się dyrektorowi otwarcie.
Nikt nie zamierzał nic powiedzieć. Nikt nie zamierzał głośno zaprotestować.
- Nie może pan tego zrobić! – krzyknął Harry, a twarze obecnych zwróciły się ku niemu.
Ruszył przed siebie, usiłując zignorować te spojrzenia, koncentrując się tylko na postaci dyrektora.
- Tak po prostu się poddamy? – zapytał ostro. – Tak po prostu mam stąd odejść?
Dumbledore zamrugał, ale nie wydawał się zaskoczony.
- Mój chłopcze – zaczął – jeśli masz jakiś inny pomysł, zapewniam, że wszyscy chętnie go wysłuchamy.
Harry zauważył, że wszyscy patrzą na niego, oczekując, że zaproponuje jakieś rozwiązanie. Poczuł narastającą panikę i rozzłościło go to jeszcze bardziej.
- Nie, nie mam żadnej propozycji, ale nie możemy odejść – prawie krzyknął. – Jeśli się rozdzielimy, wyłapią nas wszystkich. Tyle czasu i wysiłku włożyliśmy w osiągnięcie porozumienia. Jak chce pan uczynić z nas dobrą armię, ucząc nas, że trzeba uciekać?
Oczy Dumbledore'a pociemniały.
- Nie chcę zrobić z was armii – powiedział. – Jesteście dziećmi. Chcę tylko, żebyście przeżyli.
- A ja nie chcę być dzieckiem. Nie jestem dzieckiem – warknął Harry. – Chcę walczyć.
- Ja także chcę walczyć – poparł go lojalnie Ron i spuścił wzrok, gdy Dumbledore spojrzał na niego groźnie.
- Myślę, że Harry ma rację – wtrącił się Draco. – Okazywanie wrogowi słabości nie jest zbyt mądrą taktyką.
Serce Harry'ego wypełniło się nadzieją, ale smutek malujący się na twarzy dyrektora nie zniknął.
- Żaden z was nie może decydować o losie Hogwartu. To ja jestem odpowiedzialny za szkołę – powiedział Dumbledore. – Nie narażę uczniów na niebezpieczeństwo, którego nikt z nas nie jest nawet w stanie rozpoznać, a co dopiero bronić się przed nim.
Dłonie Harry'ego mimowolnie zacisnęły się w pięści. Potraktował to jako osobiste wyzwanie.
- Ludzie znikają także poza Hogwartem – powiedział głośno. – Nadal będziemy narażeni...
- Ale nie tak, jak tu! - odparł Dumbledore zdecydowanie. – Uważam, że to najlepsze wyjście. To dla waszego dobra. Przykro mi, że niektórzy się ze mną nie zgadzają. Przykro mi także, że muszę się z wami pożegnać, ale nie zmienię decyzji, którą podjąłem w trosce o wasze życie. Pojutrze opuścicie szkołę. Hogwart zostanie zamknięty.
*
Harry, Ron i Hermiona siedzieli w kącie Wielkiej Sali do późnych godzin nocnych. Ron opowiadał się za Harrym, który był zdecydowany walczyć, ale Hermiona kręciła się niespokojnie, nie mogąc usiedzieć na miejscu.
- Najmłodsi uczniowie powinni wyjechać z Hogwartu – powiedziała. – Może Dumbledore ma rację...
- Ale my moglibyśmy zostać – odparł Ron gwałtownie.
- Stawialiśmy czoła różnym niebezpieczeństwom, będąc w ich wieku – przypomniał Harry. – Ja nie chciałbym uciekać.
Hermiona wyglądała na bardzo rozczarowaną.
- Wiem, że to głupie... w tej sytuacji – przyznała wstydliwie. – Ale nie mogę przestać myśleć o owutemach... Bardzo chciałam je zdać.
W końcu Ron przysnął, siedząc pod ścianą. Hermiona posłała Harryemu przepraszające spojrzenie, przysunęła się do swojego chłopaka, położyła mu głowę na ramieniu i zamknęła oczy. Harry patrzył na Hermionę, przytuloną do Rona i czuł nienawiść do świata, w którym dziewczyna nie mogła nawet zdać swoich owutemów.
Nie było szans, żeby zasnął. Cały trząsł się z oburzenia i wściekłości.
Podparł się na łokciu i zlustrował salę. Dean spał z głową na kolanach Ginny. Dennis Creevey wyglądał, jakby długo płakał, zanim w końcu zmęczony usnął. Lupin był jednym z pierwszych, którzy zapadli w sen – zwinął się na podłodze i zasnął z łatwością człowieka, który potrafi wykorzystać każdą chwilę i miejsce, aby się zdrzemnąć. Syriusz leżał na plecach i chrapał.
Harry nie dostrzegł jednak wśród uczniów Draco, Pansy, Zabiniego i kilku innych Ślizgonów.
Poczuł ukłucie strachu i gorączkowo zaczął przeszukiwać kieszenie koszuli, którą narzucił na siebie przed zejściem do Wielkiej Sali. W końcu znalazł Mapę Huncwotów.
Kiedyś, przez cztery noce z rzędu dyżurowali z Ronem przy mapie, a chociaż z Hufflepuffu zniknęło trzech uczniów, nie zobaczyli na niej nic niezwykłego. Od tego czasu Harry nie dowierzał jej za bardzo i ostatnio nie używał często.
Teraz, dzięki mapie upewnił się, że Ślizgoni nadal przebywają w Hogwarcie, prawdopodobnie bezpieczni. Znajdowali się w klasie starożytnych runów, ale Harry stwierdził, że to nie jego sprawa, co tam robią.
Niemal dostał zawału, gdy dostrzegł, że w klasie run brakuje kropki z napisem „Draco". Przeszukiwał nerwowo mapę, dopóki nie znalazł jej w korytarzu, gdzie stał posąg jednookiej wiedźmy.
Korytarzu, w którym było przejście do Hogsmeade. Co Draco tam robił?
Przeklinając pod nosem, wyplątał się ze śpiwora – jednego z wyczarowanych dla nich przez Dumbledore'a. A co, jeśli Draco wpadł na jakiś we-własnym-mniemaniu-podstępny plan, i zdecydował się na przykład opuścić Hogwart, by stworzyć podziemne ugrupowanie i rozpocząć działania partyzanckie? Albo jeśli zamierzał przyczaić się w sekretnym tunelu ze skrzynką piwa kremowego i czekać na przyjście wroga?
Harry przeżył spore rozczarowanie, znajdując Ślizgona przycupniętego pod pomnikiem wiedźmy, ponuro opróżniającego butelkę tequili.
- Co ty tu robisz, do diabła? – zapytał, patrząc na niego spod zmarszczonych brwi.
- Właściwie to chciałem trochę pobyć w samotności – odparł Draco obojętnie. – No ale cóż, mówi się trudno. – Machnął ręką w której trzymał tequilę. Masywna butelka wyglądała, jakby zaraz miała wysunąć się z jego szczupłej dłoni. – Zamierzasz tak stać, czy usiądziesz wreszcie?
Harry powoli usiadł na podłodze, uważając przy tym, by nie dotknąć Ślizgona. Nie chciał zrobić niczego, co mogłoby zaburzyć delikatną równowagę, która panowała teraz pomiędzy nimi. Ten spokój był jedyną dobrą rzeczą wynikłą z ostatniego ataku.
- Masz zamiar to wszystko wypić?
- A co? Chcesz mi pomóc?
Harry już miał powiedzieć Ślizgonowi, żeby się nie wygłupiał, ale zrezygnował.
- Tak. Daj – powiedział znużonym głosem. W końcu, w tej sytuacji nie ma to znaczenia. Cóż gorszego mogło się stać? Hogwart miał zostać zamknięty, a ich odsyłano stąd jak stado dzieciaków.
Draco parsknął cicho i podał mu butelkę. Harry przystawił ją do ust i obserwował jak bursztynowy płyn spływa po szkle. Poczuł palenie w gardle, zakrztusił się i w końcu oddał butelkę towarzyszowi.
- Skąd to wziąłeś? – zapytał.
- Prywatne zapasy profesora Blacka – wyjaśnił Draco natychmiast. – Będzie miał nauczkę, żeby nie trzymać otwartego barku, gdy w okolicy kręci się podatna na wpływy młodzież. Reszta ma drugą butelkę. Powiedz, obronisz mnie, gdy będzie próbował mnie zabić? Kogo byś wybrał, gdyby do tego doszło?
Harry wpatrywał się w przeciwległą ścianę z kamienną twarzą.
- Próbowałbym wejść pomiędzy was.
- Zupełnie jak ten pacyfista, którego zapytano co by zrobił, gdyby jakiś żołnierz gwałcił jego siostrę – zauważył Draco rozbawiony.
Harry nie odwrócił wzroku od ściany. Usiłował nie myśleć o upadku szkoły. Hogwart był bastionem dla ludzi, którzy walczyli przeciw Voldemortowi i nie powinni go opuszczać, a już na pewno nie z powodu zachcianki jednego człowieka. Harry był gotów walczyć z Dumbledore'em, tylko nie wiedział jak.
Panika i złość, które targały nim całą noc, teraz połączyły się w kipiącą energię, którą wypełniona była każda komórka jego ciała. Chciał walczyć, chciał zrobić... cokolwiek. Był wściekły na dyrektora i na cały świat.
Draco zakaszlał, uśmiechnął się pod nosem, przełożył butelkę do drugiej ręki i wypił kolejną porcję alkoholu. Harry obserwował jak porusza się jego gardło, gdy przełykał płyn.
Był także zły na Draco, bo cała ta sprawa nie polepszała i tak trudnej już sytuacji. Wszystko komplikowało się jeszcze bardziej, bo Harry nie mógł przestać myśleć, że poczułby się znacznie lepiej, gdyby miał pewność, że przejdą przez to razem... gdyby tylko mógł pochylić się i choć na chwilę przycisnąć usta do warg Draco.
- Problem w tym, że jestem słaby – powiedział Draco niedbale, tak jakby przez cały czas rozmawiali.
Harry zmarszczył brwi.
- Co?
- Jestem słaby – powtórzył Draco i skrzywił się z niesmakiem. – Zawsze o tym wiedziałem. Mogę udawać, że jestem wstanie zrobić to, czego oczekiwałby ode mnie ojciec. Potrafię wykazać się sprytem w sprawach, które tak naprawdę nie mają większego znaczenia. Mogę ich zjednoczyć, ale nie umiem ich obronić. Starałem się wymyślić jakąś strategię, przekonać wszystkich, ale na nic się to nie zdało.
Draco był wyraźnie zły na samego siebie, a jego wypowiedź brzmiała jak samobiczowanie.
- Gdyby nie ty, wielu Ślizgonów nie byłoby teraz z nami - stwierdził Harry, ze zdumienia zapominając o swojej złości.
- Na nic się to nie zdało, skoro teraz wszyscy zostaniemy odesłani do domów. – Twarz Ślizgona wykrzywiła się w grymasie wściekłości, a Harry zadrżał, zupełnie jakby ich emocje były zestrojone. – Potrzebowałem tego miejsca! Bez tego wszystko pójdzie na marne. Nie jestem taki jak ty, Harry Bohater...
Ostatnie słowa wypowiedział z dawną zjadliwością i Harry'emu puściły w końcu nerwy.
- Nie jestem bohaterem – zaprotestował ostro. – Widziałeś, żebym ostatnio czegoś dokonał?
- Nie boisz się – warknął Draco. – Widziałem cię tam. Nie boisz się, zawsze nad sobą panujesz i przychodzi ci to z łatwością, bo taki po prostu jesteś. Heroiczny Harry, prześwietny perfekcyjny Potter...
- Zamknij się, Draco – syknął Harry.
- Nie jestem taki. Mój ojciec zawsze o tym wiedział. I ty także, już wtedy, w pociągu...
- Mieliśmy po jedenaście lat...
- Mój ojciec nie potrzebował akceptacji. Mój ojciec nie potrzebował nikogo. – Draco wbił wściekły wzrok w ścianę. Harry powstrzymał się przed powiedzeniem czegoś nieprzyjemnego na temat Lucjusza, tylko dlatego, że rozumiał jakie emocje targają teraz Ślizgonem. Wiedział jak to jest, gdy pragnie się mieć idealnego ojca.
- Jak dużo już wypiłeś, Draco? - zapytał.
- Dużo za dużo – odparł Draco, wymownie machając butelką. Harry przechylił się i spojrzał mu w oczy. Źrenice chłopaka były rozszerzone, a tęczówka tworzyła wokół nich tak cienką obrączkę, że gdyby Harry nie wiedział jakiego jest koloru, teraz nie byłby w stanie tego stwierdzić.
To było takie typowe dla Draco – upijać się w samotności, tylko po to, by nie uchybić własnej godności.
- Więc... co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał Harry nieobecnym tonem, sięgając do butelki i usiłując delikatnie wyjąć ją z ręki chłopca.
Draco, równie spokojnie, ale stanowczo opierał się tym próbom.
- To, że zachowujesz się jak kretyn – oznajmił.
- Czyli nic nowego – zauważył Harry.
- Zachowujesz się jak kretyn, albo gorzej, a ja próbuję być silny, ale mi się nie udaje, jak wszystko zresztą i jestem słaby, i śmieszny, i w ogóle. Ty nawet nie potrzebujesz... nie chcę, żebyś mi na to pozwolił. Nie pozwalaj mi nawet próbować. – Draco wyglądał na trzeźwego, a gdy kontynuował, jego głos wibrował ze wzburzenia. – To żenujące, ale prawda jest taka, że nie potrafię... bez ciebie...
Mina i głos Draco były tak pełne urazy, że Harry potrzebował dłuższej chwili, żeby zrozumieć sens jego wypowiedzi.
- Och... – To jedyne co był w stanie wykrztusić.
Draco zmarszczył brwi.
- Widzisz, mówiłem ci, że jestem słaby. I pamiętaj, że to prawdopodobnie bełkot spowodowany lękiem.
- Albo tequilą – przypomniał mu Harry.
- Och, nie staraj się mnie pocieszać.
Harry zaczął się zastanawiać, czy Draco naprawdę sądzi, że lepiej być alkoholikiem niż człowiekiem zdolnym do obdarzenia kogoś uczuciem. Natychmiast jednak napomniał się w duchu, że nie powinien zadawać sobie takich głupich pytań.
Zauważył także, że Draco trochę bełkoce.
Ślizgon spojrzał na niego zezem.
- Potter, tylko żeby ci nie przyszło do głowy, że... że...
- Co? – popędził go Harry, gdy milczenie Draco przedłużało się niepokojąco.
Zerknął na towarzysza i ujrzał, że Draco osunął się niżej. Siedział teraz z głową zwróconą w kierunku Harry'ego, miał przymknięte oczy i lekko rozchylone usta.
Harry objął go ramieniem, żeby uchronić przed upadkiem na posadzkę. Westchnął, nieco zirytowany, a ledwo słyszalne echo odbiło się w pustym korytarzu.
- Ty głupi bałwanie – powiedział, wzruszony. Pomimo że był jeszcze trochę zły, czuł się zdecydowanie pokrzepiony. – Ja też bez ciebie nie daję rady.
*
Harry przespał się kilka godzin pod ścianą, a po przebudzeniu ruszył na dół, by pozbyć się butelki. Syriusz złapał go na schodach.
- Harry! – wykrzyknął i spojrzał na butelkę.
Harry podążył za jego wzrokiem.
- Eeee – wydukał. – Mogę to wyjaśnić.
- Nie trzeba – uspokoił go Syriusz. - To była ciężka noc, ale mogłeś przecież poprosić, Harry. Mój barek jest twoim barkiem, w końcu od czego się ma ojca chrzestnego.
„Na pewno nie od tego" – to jedyna odpowiedź, jaka przyszła Harry'emu do głowy. Nie odezwał się jednak. Stał przed Syriuszem, otwierając i zamykając usta. Mężczyzna obrzucił go uważnym spojrzeniem.
- No, muszę powiedzieć – zauważył z aprobatą – że wyglądasz zupełnie nieźle jak na faceta, który wytrąbił tyle tequili. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. – Zreflektował się nagle. – Nie żeby którykolwiek z nas kiedykolwiek brał udział w jakiejś nielegalnej popijawie. Nie mów Remusowi, że o tym wspomniałem.
- W porządku – obiecał Harry niepewnie.
Syriusz wziął od niego butelkę i mrugnął porozumiewawczo.
- To będzie nasza mała tajemnica.
Rozeszli się, a Harry przystąpił do realizacji planu, który narodził się w jego głowie, gdy gapił się w ścianę.
- Potrzebuję wszystkich członków Młodzieżowej Sekcji, jacy tu zostali. I tych, którzy przychodzili na spotkania w pokoju Draco i wszystkich innych, którzy mogą się przydać – oznajmił Hermionie, która już nie spała. – Jeśli mamy stąd odejść, musimy podzielić się wszystkimi informacjami, jakie mamy.
- Dobrze. – Energicznie kiwnęła głową. – Gdzie się spotkamy?
- W pokoju Draco – odparł Harry. – Właśnie, lepiej mu o tym powiem.
Wstał i wrócił na piętro zanim Draco się obudził. Kiedy potrząsnął jego ramieniem, Ślizgon z marnym skutkiem spróbował otworzyć oczy. Po chwili wysiłku w końcu rozchylił powieki i wyjąkał żałosną prośbę o lekką śmierć.
- Nie mam teraz czasu, żeby cię zabić – powiadomił go Harry. – Mamy spotkanie u ciebie w pokoju. Chodź.
- I nie raczyłeś mnie o tym poinformować? – oburzył się Draco. – Nie jestem odpowiednio ubrany!
- Widzisz, już ci lepiej – pocieszył go Harry.
- Czuję się paskudnie – stwierdził Draco. – I absolutnie zaprzeczam wszystkiemu, co powiedziałem w nocy, to wina podstępnych demonów tequili.
- Taaak... czyli dalej nie rozmawiamy...?
Draco machnął lekceważąco ręką.
- Nie, w porządku – stwierdził. – Jestem skłonny przystać na wszystko, co mówiłem. Ale z zastrzeżeniem, że tego nie pamiętam i to się nigdy nie stało.
Harry pogodził się z losem.
- Niezły z ciebie numer, Draco.
- Niewątpliwie lepszy, niż ostatni numer Proroka. To właśnie chciałeś mi powiedzieć?
- Nie – powiedział Harry. – Chcę, żebyś mi pomógł przenieść do twojego pokoju moją senodsiewnię.
Draco pomyślał przez moment.
- Ale najpierw muszę się przebrać.
- Tylko żeby nie trwało to rok.
*
Kamienna misa nie była przenośnym urządzeniem, ale Harry nie chciał przyprowadzać i tak już przerażonych ludzi do gabinetu nieżyjącej nauczycielki. Zacisnął zęby i popchnął stojak z naczyniem, podczas gdy Draco starał się go ciągnąć. Gdy weszli do gabinetu McGonagall, Ślizgon zaczął jęczeć, że powinni użyć lewitacji, ale Harry bał się, że w ten sposób mogliby wylać część bezcennej zawartości misy.
- Nie jestem stworzony do ciężkiej pracy i nigdy nie interesowała mnie kariera tragarza – zauważył Draco, gdy przesunęli senodsiewnię do końca korytarza. – Nie mogłeś zatrudnić do tego Weasleya? Jego chłopo-robotnicze pochodzenie mogłoby być przydatne w tym wypadku.
- Nie mów nic o Ronie, ty zdegenerowany rezultacie chowu wsobnego – odciął się Harry.
- To wszystko, co potrafisz? Jestem bardzo rozczarowany – powiedział Draco. – Od miesięcy kształcisz się pod okiem mistrza, czyli moim, i jeśli uważasz, że to porządna obelga...
Harry popchnął nagle misę i zaskoczył tym kompletnie nieprzygotowanego Ślizgona, który obdarzył go drwiącym uśmieszkiem, ale w końcu wrócił do pracy.
- Za to ty masz gadane – wydyszał Harry. – Za każdym razem jak wpadasz w złość, mówisz jak ośmiolatek. „Nie odzywaj się do mnie, jesteś wstręciuch, a twoja matka cuchnie jak chory cap".
- Oooo, podważasz moją pozycję mistrza ciętej riposty – żalił się Draco, gdy wlekli senodsiewnię przez opustoszały pokój wspólny Slytherinu. Nie rozglądał się przy tym na boki, jakby nie chciał uwierzyć, że ogląda to miejsce po raz ostatni. – W końcu zostawisz mnie z niczym.
Gdy misa została ustawiona na środku sypialni, Harry oparł się o ścianę ciężko oddychając, a Draco, którego próżność najwyraźniej wygrała ze zmęczeniem, podszedł do lustra i przejrzał się w nim.
- Myślałem, że są ważniejsze rzeczy niż włosy – zauważył Harry.
Draco musnął lekko odstające kosmyki i rozpiął strategiczny guzik u koszuli.
- Owszem, chyba są - odparł z niezbyt wielkim przekonaniem. – Ale to nie czas na to, żeby się rozklejać. Mamy kryzysową sytuację i nie zamierzam okazywać, że poddaje się niemocy.
Harry skinął głową, zgadzając się raczej z argumentem, niż metodą, jaką obrał Draco.
- Jeśli nie bylibyśmy w takiej podbramkowej sytuacji, nadal bym się do ciebie nie odzywał – kontynuował Draco.
Harry skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na niego spod oka.
- Ach tak?
- Ej, Potter! To ty jesteś tu cierpiętnikiem, mnie takie rzeczy nie ruszają. – Draco wzruszył ramionami. – To jasne że jestem wściekły i w innym wypadku gorzko byś tego pożałował.
Drzwi otworzyły się i do sypialni weszła Pansy, ubrana w dziwaczny, jasnoróżowy sweterek zarzucony na czarną sukienkę.
- To bardzo dojrzałe i zupełnie do ciebie niepodobne – zauważyła.
- To był cios poniżej pasa.
- Złościsz się jak dzieciak, Draco – powiedziała i uczyniła szeroki gest ręką. Harry'emu skojarzyła się w tym momencie z wielkim groźnym ptaszyskiem. – Patrz! Jest tu! Harry Potter, w twoim pokoju. Nie musisz już uciekać się do pisania jadowitych liścików.
Draco oparł się nonszalancko o drzwi garderoby, najwyraźniej śmiertelnie urażony.
- Moje jadowite liściki były genialne.
- Halo, tu Nieślizgon – wtrącił się Harry. – Nie znam waszego slangu i nie wiem co to jadowite liściki.
Draco spojrzał na niego ze zdumieniem.
- Moje liściki – wyjaśnił. – Te długie, i te inne krótkie, treściwe, ale zapierające dech w piersiach skondensowaną w nich zjadliwością. Z detalami opisujące moją opinię na temat twojego wyglądu, zachowania, zapachu, przodków, miejsca, do którego trafisz po śmierci oraz przyszłego wcielenia. Listy genialnie wprost wyrażające moją nienawiść... No, Harry, przecież musisz je pamiętać?
Ślizgon był wyraźnie zgorszony. Harry zmierzwił włosy i popatrzył na niego przepraszająco.
- To bardzo dziwne, Draco. Nie sadzę, żebym je dostał.
Draco odwrócił głowę i skierował na Pansy oskarżycielskie spojrzenie.
Uniosła ręce w obronnym geście.
- Musieliśmy, Draco. Kompletnie ci odbiło. Zachowywałeś się jak opętany. Niektóre z tych liścików były przerażające, mogliśmy stracić przez nie punkty, zrobiliśmy to dla dobra domu...
- Pansy, coś ty z nimi zrobiła? – spytał Draco złowróżbnym tonem.
- Cóż... – pisnęła Pansy. – No... wywaliliśmy je.
- Moje mozolnie opracowane, kunsztowne liściki... – zajęczał Draco. - Moje małe dzieła sztuki... Niektóre z nich pisałem całymi nocami... Zapłacisz mi za to, ty bezwstydna amatorko Puchonów!
Pansy uśmiechnęła się kpiąco.
Harry poczuł się nieco zraniony.
- Aż tak bardzo mnie nienawidziłeś?
Draco przestał udawać pomnik obrazy, podszedł i poklepał go po ramieniu.
- Wtedy, Harry, wtedy – pocieszył go. – Odkąd podjąłeś mądrą decyzję i oddałeś się pod moją opiekę, zrobiłeś duży postęp. Teraz jesteś zupełnie znośny.
- Dzięki – odrzekł Harry cierpko. Spojrzał na Draco spode łba. – Wiesz, gdybym je dostał, na pewno bym odpisał. – Zastanowił się chwilę. – No, w każdym razie przynajmniej wylałbym ci na głowę jakiś eliksir albo zrobił coś w tym rodzaju.
- Lubię czuć się doceniany – prychnął Draco, nieco ułagodzony.
Pansy obciągnęła rękawy różowego sweterka (nie przejmując się poprawianiem nieprawdopodobnie krótkiej sukienki), podeszła do łóżka i wskoczyła na nie.
- Rozumiem, że między wami wszystko gra – stwierdziła. – Kiedy wczoraj mówiłeś...
- Przestań rozpamiętywać przeszłość, kobieto – przerwał jej Draco.
Pansy przewróciła oczami.
- Te liściki przynajmniej były konsekwentne. Swoją drogą, fajna misa. Bardzo stylowa.
W tym momencie do pokoju wszedł Zabini. Był ubrany na czarno i najwyraźniej miał dużo większego kaca niż pozostała dwójka alkoholików.
Obrzucił Harry'ego zbuntowanym spojrzeniem.
- Znowu ty? No nie... – jęknął, usiadł obok Pansy i zerknął na senodsiewnię. – Rozumiem, że jesteśmy tu po to, by oglądać...
Przeszkodził mu Ron, który wszedł do pokoju bardzo ostrożnie, jakby się bał, że zaraz oblezą go ślizgońskie zarazki. Odprężył się, gdy zobaczył Harry'ego.
- Zaraz przyjdzie Hermiona i cała reszta – powiedział. – Widzę, że niektórzy już tu są...
Rozejrzał się i dostrzegł, że trzy pozostałe osoby to Ślizgoni. Zlustrował cały wybitnie ślizgoński pokój, a wyraz jego oczu wyraźnie mówił: „Ślizgoni! Wszędzie Ślizgoni! Ratunku! Otaczają mnie, przytłaczają, złapię coś!"
Harry uśmiechnął się, żeby podnieść go na duchu.
Ron zrobił zrezygnowaną, smutną minę: "Biedny, biedny Harry, już się zaraził. Trzeba ratować własną skórę!"
- O rany – odezwała się Pansy. – Piegus postradał resztki rozumu i nie potrafi już dokończyć zdania.
- Nie prowokuj mnie, Parkinson – prychnął Ron i zrobił minę, która dokładnie wyrażała to, co pomyślałaby pani Weasley o stroju dziewczyny. – Nie rozumiem, jak Zachariasz...
Pansy położyła rękę na piersi.
- No cóż, Weasley – powiedziała słodko. – Kiedy mamusia i tatuś bardzo się kochają i nie dzielą łóżka z prosiakami, jak niektórzy ludzie na skraju nędzy...
Harry i Ron spojrzeli na nią wściekle, ale w tej chwili do pokoju weszła Hermiona, prowadząc ze sobą tuzin osób. Ron rozchmurzył się, widząc ten napływ Nieślizgonów, a Harry wykorzystał zamieszanie i popatrzył z wyrzutem na Draco, który stał z drwiącą miną. Przyjaciel udał, że uśmiecha się przepraszająco.
Padma Patil stanęła z ręką na biodrze i zmarszczyła brwi.
- Jestem tu tylko dlatego, że porwano moją siostrę – poinformowała gospodarza chłodno. - Nie zgadzam się być częścią żadnej wywrotowej grupy twojego pomysłu. Nadal nie ufam ci ani na jotę.
Draco uniósł brwi.
- Podejrzliwość dodaje ci uroku – powiedział z oczywistym zamiarem podpuszczenia dziewczyny.
Padma prychnęła z irytacją, a Harry pochylił się do Ślizgona.
- Starasz się być złośliwy?
- Tak – odszepnął Draco. – Albo raczej nie staram się powstrzymać.
Po długiej chwili, gdy wszyscy znaleźli juz sobie miejsca, Hermiona wyszła na środek pokoju.
- To są sny Harry'ego, te, przy których bolała go blizna – ogłosiła poważnym tonem. Większość osób machinalnie spojrzała na czoło Harry'ego, a siedzący przed Harrym Draco lekko się wyprostował. – Uważamy, że mogą zawierać jakieś wskazówki, szczególnie, że profesor McGonagall została zabita tej nocy, gdy je ujrzała. Możliwe, że dzięki nim dowiedziała się czegoś ważnego i dlatego musiała umrzeć. Jeśli i nam się uda, prawdopodobnie odkryjemy, kto jest szpiegiem.
- Jeśli te sny są takie istotne – wtrącił się Zachariasz – dlaczego nie zobaczyliśmy ich wcześniej?
- Bo ministerstwo magii zakazuje publicznych projekcji snów – odparł Harry, a Draco obrzucił Puchona pogardliwym spojrzeniem.
- Więc łamiemy prawo...? – spytała Susan Bones, która teraz, po porwaniu Hanny, wyglądała na jeszcze bardziej przerażoną niż wcześniej.
Harry spróbował uśmiechnąć się pocieszająco.
- Nie, dzielę się nimi z wami prywatnie. To jakby... – Harry usiłował znaleźć jakieś porównanie analogiczne do tego, którego użył Lupin i przeraził się, że ktoś może patrzeć na niego i domyślić się, że właśnie myśli o seksie. – Ummm... No, po prostu zobaczmy je...
- I może wspólnie dojdziemy do jakichś wniosków – dodała Hermiona. Jej słowa uspokoiły Susan znacznie bardziej, niż nieporadny uśmiech Harry'ego.
Zabini ziewnął, wyraźnie znudzony.
- Pokaz specjalny umysłu Pottera. Zapewne będzie niezwykle ekscytujący.
- Daj sobie siana, Zabini – fuknął Harry. – Nie mam czasu na bzdury.
Po jego wypowiedzi w pokoju zapadła cisza, więc podszedł do misy i dotknął różdżką srebrzystej substancji. Cofnął się, stanął pod ścianą obok Draco i przybrał obojętną minę.
Wszyscy pochylili się, aby ujrzeć jego sny.
Harry starał się zachować kamienną twarz. Pamiętał każdy sen. Draco, Hermiona, Ron, krew, chimery, gryfy, bazyliszki i książki. Żadnych niespodzianek.
Na srebrnej powierzchni pojawił się Draco ubrany w szaty Snape'a. Ruszył w kierunku Harry'ego i przyparł go do ściany żywopłotu. Harry miał nadzieję, że nikt nie zauważy wyrazu twarzy Harry'ego ze snu - pomimo dzikiego i napastliwego zachowania Ślizgona, mina ta sugerowała coś, co niekoniecznie wyglądało jak strach czy zaskoczenie.
- No, no, no – skomentował Zabini z zachwytem.
Harry zacisnął zęby i czekał. Gdy w misie pojawiło się jezioro, poczuł jak ogarnia go fala upokorzenia.
Nie wyglądało to tak, gdy mu się to śniło. Harry zamrugał, z zakłopotaniem obserwując jak płynie w wodzie i nic nie wskazuje na to, że jest w cokolwiek ubrany.
- Ho, ho – odezwał się przeklęty Zabini, a Smith, Pansy i kilkoro innych skwitowało jego komentarz krzywymi uśmieszkami.
Harry wziął się w garść i przygotował na najgorsze. Hermiona i Ron ze snu odpłynęli, a ci prawdziwi zerknęli na niego skonsternowani. Chwilę wcześniej Hermiona pochylała się bardziej nad senodsiewnią, przyglądając się uważnie książkom, które pojawiły się we śnie. Harry przypomniał sobie, że profesor McGonagall wspomniała coś o książce, którą czytała Hermiona, ale nie wymieniła jej tytułu, a Hermiona milczała.
Potem w wodzie pojawił się Draco. Zaczął mówić, ale Harry nic nie słyszał - był tak skrępowany i zdenerwowany, że aż szumiało mu w uszach.
- Podajcie popkorn – zwrócił się Zabini do pozostałych. – To dużo lepsze niż się spodziewałem.
- Komu ufasz? – zapytał Draco ze snu i zaczął płynąć na plecach.
Światło księżyca zamigotało na jego nagim torsie i Harry był pewien, że Zabini zaraz zacznie wyć i gwizdać.
- Te sny mieszają się z tym, co wydarzyło się naprawdę – odezwał się prawdziwy Draco. Wyglądał dziwacznie – całkiem suchy, ubrany i lekko zarumieniony. – To pewnie wspomnienia z tego dnia, kiedy pływaliśmy z Harrym w jeziorze.
- Ale przecież... – zaczęła Pansy.
- Mówiłaś coś, Pansy? – zapytał Draco chłodno.
- Ummm, mówiłam, eee... naprawdę? – dokończyła.
- Tak – skłamał bez zająknięcia Draco. – Ale oczywiście mieliśmy stroje kąpielowe. Słyszę cię, Blaise.
- Stroje... Wstydziłbyś się – podsumował Zabini bezwstydnie.
Niezręczna chwila minęła szybko. Nastąpiły urywki snów pełnych przemocy, momenty, kiedy Voldemort czuł niepohamowaną żądzę mordu. Niektórzy byli przerażeni. Oczy Susan wypełniły się łzami; inni patrzyli na Harry'ego podejrzliwie, jakby nikt normalny nie mógł miewać takich koszmarów. Możliwe, że mieli rację.
Kiedy w senodsiewni pojawiły się wcześniejsze, mniej straszne sceny, Draco pochylił się do Harry'ego.
- Mogłeś mnie uprzedzić – szepnął zirytowany.
Harry starał się nie zauważać rumieńca, który pojawił się u nasady szyi chłopaka, tuż przy kołnierzyku i szybko wędrował w górę.
- A w jaki sposób miałem ci to powiedzieć?
Nie chciał myśleć o wilgotnych włosach, które w świetle księżyca mieniły się jak srebrne splątane nitki, ani o tym, że nie ma pojęcia czy ciało Draco, które widział we śnie, naprawdę tak wygląda. W końcu drużyny quidditcha miały wspólne łazienki, a zawodnicy często brali prysznic jednocześnie. To jawna niesprawiedliwość, że mógł odtworzyć w wyobraźni szczegóły anatomiczne Freda i George'a – och, kosmate myśli, kosmate myśli – a jednak nie mógł sobie przypomnieć kształtu nagiego uda Draco.
Harry'emu ulżyło, gdy sny się skończyły i musiał wreszcie skupić się na czymś innym. Trwała wojna i nie miał wyjścia.
Hermiona pochyliła się, klęcząc – w tej pozycji wyglądała jak znak zapytania.
- Ta książka, którą wzięłam do ręki – powiedziała.
Harry pamiętał, że faktycznie, w jednym śnie wybrała jakąś książkę ze sterty innych, ale wiedział, że nie był to „Mężczyzna, który zbyt mocno kochał smoki".
- Tak? – zapytał, a gdy dodał: – McGonagall też o tym wspomniała – wszyscy popatrzyli na Hermionę.
- To „Najdawniejsze formy magii" – odparła Hermiona z przekonaniem. – Czytałam ją w pierwszej klasie. Pamiętasz? Pokazywałam ci ją, jak szukaliśmy czegoś o Flamelu i kamieniu filozoficznym.
Harry zobaczył oczami wyobraźni znajome wielkie, stare tomiszcze w małych dłoniach Hermiony. To też musiało być wspomnienie tego, co działo się naprawdę, ale dlaczego nauczycielka zwróciła na to szczególną uwagę?
- Szpieg posiada kamień filozoficzny? – przeraził się Terry Boot.
- Nie, to niemożliwe. Kamień został zniszczony – odpowiedział Harry machinalnie.
- W tej książce jest wiele o starodawnej magii. – Hermiona zmarszczyła brwi. – Mogę ją przeczytać ponownie.
- Ile kopii tej książki jest w bibliotece? – dopytywał się Draco.
- Świetna wskazówka. Zabawmy się w małoletnich detektywów – zaproponował Zabini ironicznie.
- Masz jakiekolwiek inteligentne pomysły? Nie? Więc się nie odzywaj, Zabini – rozkazał Harry.
Zabini zamilkł, ale uwaga Harry'ego spowodowała, że i inni się nie odezwali. Widać było, że każdy się myśli intensywnie, ale na twarzach obecnych strach walczył o pierwszeństwo z rozpaczą.
- Jakie to ma znaczenie? Tak czy inaczej, Hogwart jest skończony – powiedział Michael Corner.
Harry odwrócił się do niego.
- I szpieg może zostać odesłany z grupą bezbronnych ludzi! – warknął.
- To mało prawdopodobne – stwierdziła Padma chłodno. – Szpieg jest na pewno ściśle związany z Sami Wiecie Kim, a to oznacza, że pochodzi z rodu czystej krwi. Pojedzie do domu i nareszcie się go pozbędziemy.
Wszyscy podążyli za jej spojrzeniem i popatrzyli na Draco, który wykrzywił się szyderczo.
- Fantastycznie! – krzyknął Harry. – Spójrzmy na dowody. Och? Nie masz żadnych? No to mamy szczęście – ciągnął z sarkazmem – że szpiegiem nigdy nie okazał się nikt nieoczekiwany. To wybitnie inteligentne, faktycznie. Wysnuwasz wnioski na podstawie spekulacji, a tym samym narażasz wiele osób na niebezpieczeństwo. Pamiętaj, że mogą podzielić los twojej siostry!
Padma wzdrygnęła się lekko. Po tym jak Syriusz został nauczycielem, wszyscy dokładnie poznali historie Petera Pettigrew. Dziewczyna zreflektowała się i wysunęła inne argumenty.
- A co z twoimi snami? - ciągnęła. – Mówiłeś, że zawierają wskazówki. Tam wszędzie pojawiał się Malfoy! Chcesz powiedzieć, że profesor McGonagall tego nie skomentowała?
Harry zawahał się lekko.
- Mówiła coś? – zatchnął się Ron. Sprawiał wrażenie częściowo przekonanego.
- Może to po prostu jego urok. Czy nikt o tym nie pomyślał? – spytał Zabini od niechcenia, ale w jego tonie zabrzmiała nuta wyzwania.
On i Pansy pochylili się, wyraźnie szukając zaczepki. Harry wyczuwał, że stojący obok Draco także jest spięty.
- Możliwe, że to Malfoy – powiedziała Hermiona, a Harry spojrzał na nią z przerażeniem.
Jeśli usiłowała w ten sposób na rozładować atmosferę, to zdecydowanie przeceniał jej inteligencję.
- Możliwe, ale nie wiemy tego na pewno. Musimy zanalizować te sny pod każdym kątem i zebrać tak wielu podejrzanych, jak się da. Inaczej ryzykujemy, że szpiegowi uda się wymknąć niepostrzeżenie. Musimy dokładnie zapamiętać te sny, próbować przedyskutować je w grupach i cały czas mieć je w głowie, na wszelki wypadek. Ograniczanie podejrzeń do jednej osoby mija się w tym momencie celem. – Hermiona dokończyła przemowę, rzucając Padmie karcące spojrzenie.
Terry Boot wydawał się zadowolony.
- Zawsze mówiłem, że ta dziewczyna powinna byś w Ravenclawie – wymamrotał do Michaela Cornera i uśmiechnął się ciepło do Draco.
Skoro Krukoni są tacy wspaniali, ten zidiociały prefekt główny powinien sam wymyślić coś w obronie Draco. A ten pełen wdzięczności uśmiech, którym Draco obdarzył Krukonów, należał się zdecydowanie bardziej pomocnym Gryfonom.
- No, więc obejrzeliśmy je – podsumował Ron. – Jeśli ktokolwiek ma jeszcze jakieś pomysły, powinien się nimi podzielić. Na razie musimy się przygotować, bo Dumbledore powiedział, że dzisiaj jest nasza ostatnia wycieczka do Hogsmeade. Jeśli ktoś potrzebuje tam coś kupić, ma dzisiaj ostatnią szansę.
Większość uczniów zaczęła się tłoczyć przy wyjściu.
- Szybko – zwrócił się Draco do Pansy. – Gdzie maluchy? Muszą mi zrobić listę tego, czego potrzebują.
Harry sięgnął po pergamin leżący na biurku Draco, ale kiedy podniósł głowę, Pansy już nie było. W pokoju został tylko on, Draco i Zabini. Draco siedział na krześle, a Zabini pochylał się nad nim.
- No to cześć – powiedział. - Zobaczymy się później.
- Na razie – odparł Draco. Zabini pochylił się jeszcze bardziej, a Draco, z obojętną miną, podniósł ku niemu twarz.
Ich usta zetknęły się na moment – to był zdawkowy, ale niewątpliwie prawdziwy pocałunek. Harry zamarł, a Zabini opuścił pokój.
- Co to... – zaczął Harry i zdał sobie sprawę, że podnosi głos. – Nie. Pojdę już.
- Harry, zaczekaj – zatrzymał go Draco. Gdy Harry odwrócił się do niego i ujrzał na jego twarzy zmęczenie, poczuł wyrzuty sumienia i zarazem złość.
- Wiem, nie miałem prawa... – wykrztusił. – Lepiej... muszę już iść.
- Nie spałem z nim, Harry – odezwał się ostro Draco.
Harry przytrzymał się framugi. Spojrzał na swoje zaciśnięte palce, rozluźnił uchwyt i obserwował jak knykcie powoli przestają być białe.
- Och.
- Nie mówię tego dla ciebie – wyjaśnił Draco nieprzyjemnym tonem. – Robię to dla niego. Nie wykorzystuję przyjaciół. Nie wykorzystuję osób, które szanuję.
Wykorzystywać? Dlaczego miałbyś to robić Draco? Po co? Przecież Draco spał z nim przedtem. Jaka różnica, czy robił to też teraz?
Harry'ego nurtowało jednak coś innego.
- Więc dlaczego? – zapytał, robiąc bezsilny gest.
Draco skrzywił się lekko.
- No... robiliśmy pewne rzeczy – przyznał Draco.
To niesamowite, jakim echem odbiło się to niewinne, ogólnikowe stwierdzenie w głowie Harry'ego i nieprawdopodobne, jaką zazdrość w nim wywołało. Draco wzruszył ramionami.
- Byłem mu to dłużny dzisiaj, skoro tego chciał.
Och, tak, biedny Zabini, pomyślał Harry. Zapewne cierpiał bardzo przez to straszne całowanie.
- Nadal rozmawiamy? – zapytał Draco ostrożnie.
Draco nie musiał się tłumaczyć, a Harry nie miał prawa o to pytać. I w końcu, przecież Draco nie spał z tym draniem.
Na ustach Harry'ego pojawił się cień uśmiechu.
- Tak.
***
Harry zapamiętał to, co mówił Draco i sam także zaproponował najmłodszym Gryfonom, że zrobi dla nich zakupy w Hogsmeade. Nie przypuszczał jednak, że dzieciaki zrobią takie zamówienie.
Sceptycznie przyglądał się bardzo długiej liście, przekonany, że kilka maluchów z Ravenclawu i Hufflepuffu wykorzystało sytuację i dopisało także swoje zamówienia. Mógłby się założyć, że nikt nawet nie próbował czegoś takiego w przypadku Draco.
Zresztą nic dziwnego, skoro Draco miał zwyczaj traktować młodszych uczniów spoza Slytherinu jak marne robactwo.
- To dlatego, że jesteś wielkim bohaterem – stwierdził Ron. Resztki urazy, które czaiły się w jego głosie, były tylko pozostałością z dawnych lat. Niemal zazdrośnie rzucił okiem na wielką, głupią listę Harry'ego. – Mnie nikt nie poprosił, żebym mu coś przyniósł. A przecież potrafiłbym kupić trochę słodyczy, no nie?
- Oczywiście, że tak – powiedział Harry. – Ale wiesz co? Mógłbyś mi pomóc z tymi zakupami.
- Nie stary, radź sobie sam. – odparł Ron. – Właściwie to nie mam ochoty latać za cukierkami dla tych karzełków. Ale miło, że chociaż ty darzysz mnie takim zaufaniem.
Harry odsunął się nieco. Obawiał się, że kotłujący się przed drzwiami tłum wytrąci mu listę z ręki. Nigdy nie widział, żeby ludzie tak chętnie i tłumnie pchali się do miasteczka – wszyscy, którzy mogli, niecierpliwie tłoczyli się w holu. Zupełnie jakby w Hogsmeade mogli kupić remedium na całą tę sytuację.
Cofając się, niemal wpadł na Pansy. Zatrzymał się w ostatniej chwili.
Stała przed nim, uśmiechając się zalotnie. Harry zaczął się poważnie bać.
- Cześć Harry – odezwała się kokieteryjnie.
Harry odsunął się trochę, tak na wszelki wypadek.
Przewróciła oczami.
- Och, nie martw się, Potter – stwierdziła znudzonym tonem. – Naprawdę, nie wszyscy umierają z pragnienia, żeby dobrać się do twoich bohaterskich majtek. Nie lecę na okularników. Po prostu... Można by powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
- Ja nazwałbym cię śmiertelnym wrogiem, choćby dlatego, że należysz to takiego a nie innego domu – wtrącił Ron.
Rzuciła mu piorunujące spojrzenie i znowu popatrzyła na Harry'ego ujmująco.
- No dobra, jesteśmy przyjaciółmi – skinął Harry niechętnie.
- Raczej znajomymi, którzy się tolerują – sprostowała Pansy – ale miałam nadzieję, że to powiesz. Bo chciałbym cię prosić o przysługę.
- Zapomnij! – skwitował Ron. – Nie możesz wrabiać Harry'ego w ...
- Czego chcesz, Pansy? – przerwał mu Harry.
Ron popatrzył na niego smutno, tak, jakby Harry sprawił mu wielki zawód
Pansy natomiast uśmiechnęła się i zatrzepotała rzęsami.
- Będę cię za to kochać do końca życia – obiecała dwuznacznie.
- Fajnie – stwierdził Harry. – To czego chcesz?
- Trochę czekolady – odparła szybko. – Słuchaj, Lupin przyłapał mnie z butelką tequili, którą sobie kunsztownie pożyczyłam i z niezrozumiałego powodu posądził mnie także o nielegalną zmianę miejsca drugiej, a Draco powiedział, że ma już za dużo rzeczy na liście i próbowałam wytłumaczyć pani Pomfrey, że to rzecz nieodzowna ze względów medycznych, ale w ogóle nie chciała słuchać!
Harry zrobił współczującą minę.
- Przykro mi, Pansy. Nie dam rady, mam już za długą listę.
Pansy jęknęła żałośnie, a kilka osób odwróciło się, żeby zobaczyć kto wraził jej sztylet w serce. Przypadła do Harry'ego i spojrzała na niego tragicznie.
Harry zrozumiał nagle dlaczego tak wielu Ślizgonów stawało się melodramatycznymi czarnymi charakterami – po prostu dom Slytherina był kuźnią talentów aktorskich.
- Harry! Myślałam, że lubisz ratować ludzi, którzy znajdują się w skrajnie śmiertelnej sytuacji i są o krok od śmierci!
- Akhem – chrząknął Ron.
- Spójrz w swe serce, a na pewno odnajdziesz w nim siłę, aby ocalić niewinną białogłowę... Słuchaj Weasley, mucha ci wpadła do gardła czy co? – zirytowała się Pansy, wypadając z roli.
Ron przestał znacząco pokasływać.
- Ja tylko zwracam uwagę – stwierdził wyniośle – że ja, podobnie jak niektórzy biorący udział w tej konwersacji i w przeciwieństwie do innych obecnych tutaj, też idę do Hogsmeade.
Pansy obdarzyła go promiennym uśmiechem.
- Ach tak... – powiedziała. – No, Weasley, jeśli zrobisz do dla mnie, to... postaram się... lubić cię... powiedzmy, przez tydzień.
Ron zamrugał.
- Proszę? To nie fair...
Teraz Pansy zamrugała.
- Dam ci kasę...
- Nie! – oburzył się Ron. – Mówię, że Harry'emu proponowałaś więcej niż mnie. Typowe, tak właśnie wygląda całe moje życie. Wielkie dzięki, proponuję pomoc, a ty mnie obrażasz...
- Chyba po raz pierwszy w życiu nie starałam się...
- Proponując mi pieniądze...
- Ty zakompleksiony kmiotku...
Harry przenosił wzrok z jednego na drugie, czując się jak widz meczu tenisowego, na którym zawodnicy z szaloną szybkością odbijają piłeczkę.
Pansy zamilkła i podparła się pod boki.
- Ach... Już wiem, o co ci chodzi.
Ron wydawał się udobruchany.
- No, to dobrze. Równe traktowanie jest...
- Jestem gotowa się z tobą przespać – oświadczyła Pansy i skrzywiła się wyraźnie. – No, prawie gotowa.
Harry podskoczył, a Ron wyglądał, jakby zamarzył nagle o umiejętności latania bez miotły. Przerażony zacisnął palce na ramieniu przyjaciela, szukał u niego ochrony i jednocześnie rozejrzał się trwożnie, czy przypadkiem Hermiony nie ma gdzieś w pobliżu.
- Wy, Ślizgoni, jesteście obrzydliwi – syknął, gdy upewnił się, że jego dziewczyna nie skoczy nagle na niego, żeby się okrutnie zemścić. Był bordowy aż po korzonki włosów. Pansy uśmiechała się ironicznie.
- Myślę, że to była bardzo wspaniałomyślna propozycja – zauważyła i westchnęła dramatycznie. – No dobra Weasley, w takim razie, jeśli kupisz mi czekoladę, może będę w stanie cię pokochać... za kilka lat.
- Za kilka lat? – powtórzył Ron.
- Wiesz, muszę nad tym popracować – wzruszyła ramionami.
- Za kilka lat – oświadczył Ron – to mam nadzieję spokojnie żyć w świecie oczyszczonym ze Ślizgonów, a takie, przykro mi to mówić, nierządnice jak ty, będą mieszkać za oceanem.
- Tak, tak, dobrze – prychnęła Pansy. – Więc jeśli kupisz mi czekoladę, to będę cię bardzo kochała zza oceanu. Proszę, Weasley, proooszę!
Jej głos zaczął niepokojąco drżeć.
- No, dobrze – wymamrotał Ron, a Pansy wyjęła zza gorsu rolkę pergaminu i wcisnęła mu ją do ręki.
Potem odwróciła się na pięcie i nie mówiąc nawet „dziękuję", odeszła, mrucząc po drodze kokieteryjnie „cześć" do Zachariasza Smitha, który z zainteresowaniem zerkał w jej bardzo głęboki dekolt.
Ron popatrzył wokół upewniając się, czy wszyscy widzą, że i on teraz ma bardzo ważną listę, którą powierzono mu w dowód wielkiego zaufania. Zniżył głos i odezwał się do Harry'ego, najwyraźniej bardzo poruszony.
- Trzymam w ręce cycoń... ślizgoński pergamin! – Zarumienił się i uczynił znaczący gest. – Ślizgoński! No nie, nie mogę uwierzyć, że Ślizgoni są tacy bezwstydni, no nie, Harry? Czy nikogo nie martwi fakt, że jedna czwarta naszej szkoły para się najczarniejszą magią i nurza w rozpuście?
Harry odsunął od siebie myśl, że nie miałby nic przeciwko, żeby Ślizgoni byli jeszcze bardziej rozpustni.
- Bardziej martwiłbym się o to, jak zareaguje Hermiona gdy zobaczy, że kupujesz słodycze dla innej dziewczyny - zwrócił mu delikatnie uwagę.
*
Harry, Ron i Hermiona przez kilka godzin buszowali w Hogsmeade, robiąc sprawunki dla siebie i młodszych uczniów. Hermiona próbowała wykupić całą księgarnię, zupełnie, jakby już nigdy w życiu nie miała zobaczyć sklepu z magicznymi księgami. Harry nieprawdopodobnie długo siedział w sklepie ze słodyczami, usiłując znaleźć wszystkie zamówione smakołyki, zanim wszystko zniknie z półek.
Kiedy po drugiej stronie ulicy dostrzegł wchodzącego do księgarni Draco, zdał sobie sprawę, że sklep ze słodyczami opustoszeje zupełnie, zanim Ślizgon do niego dotrze. Miał nadzieję, że Draco nie zostanie pożarty żywcem, gdy opadną go rozszalałe, wygłodniałe Ślizgoniątka.
Nie zobaczył przyjaciela ponownie, dopóki nie znaleźli się w szkole. Tuż za drzwiami ruszyła w ich stronę rozszalała tłuszcza. Draco uśmiechnął się ponad głowami maluchów do Pansy, która rzuciła mu obojętne spojrzenie i odepchnęła go ze swojej drogi.
- Nie kręć się pod nogami – fuknęła. - Gdzie Weasley?
Gdy Harry podszedł do Ślizgona, ten teatralnym gestem przyłożył dłoń do czoła.
- Odrzucony dla Weasleya – jęknął dramatycznie. – Słabo mi. Bądź tak miły i podtrzymaj mnie, zanim nie znajdziemy wygodnej kanapy, żebym mógł bezpiecznie zemdleć.
Chmara małych istot podskakiwała, chcąc sięgnąć do pakunku, który Harry trzymał w ramionach. Harry założył, że są to uczniowie, a nie skrzaty domowe, które akurat ten moment wybrały by wzniecić bunt, do którego namawiała ich Hermiona.
- Och, szkoda że mam przy sobie moich soli trzeźwiących – odparł Harry uśmiechając się do przyjaciela. – Eee... Słuchaj, mam coś dla ciebie.
Draco spojrzał na niego zdumiony, a potem obdarzył go tym swoim promiennym uśmiechem, który ostatnio tak rzadko pojawiał się na jego obliczu.
- Naprawdę?
- Tak – stwierdził Harry. – Mam to w kieszeni.
- Czy to jakaś aluzja, Potter? – spytał Draco z rozbawieniem, a Harry poczuł, że się czerwieni.
- Nie – odparł, przekładając pakunek do jednej ręki, by drugą sięgnąć do tylnej kieszeni dżinsów.
Wyjął z niej garść lizaków o smaku krwi. Wziął ze sklepowej półki ostatnie sztuki – niektórzy uczniowie naprawdę musieli być uzależnieni od słodyczy. Draco patrzył na lizaki z coraz szerszym uśmiechem. W końcu wziął je i schował do kieszeni, pozostawiając sobie jeden. Obserwując Harry'ego spod rzęs, machinalnie rozwinął papierek. Harry patrzył jak zaczarowany na błyszczący, czerwony cukierek znikający pomiędzy wargami Ślizgona. Draco powoli przesunął językiem po lizaku i mrugnął porozumiewawczo do Gryfona.
- I kto mówi, że nie jesteś bohaterem, Harry? – zadał retoryczne pytanie. – Dzięki. – powiedział i odszedł, żeby okazać maluchom swą szczodrobliwość.
Lizaki to wszeteczeństwo i czysta perwersja; powinny być absolutnie zakazane. To nieprzyzwoite. I w ogóle nie w porządku.
Harry wrócił do kwater Gryffindoru. W pokoju wspólnym zastał Hermionę, klęczącą przed swoim kufrem. Dziewczyna ze łzami w oczach usiłowała wepchnąć do skrzyni wszystkie książki. Poklepał ją po plecach i zapewnił, że on i Ron z przyjemnością wezmą to, co się nie zmieści w jej bagażu.
Uśmiechnęła się do niego przez łzy i szczęśliwie powstrzymała od jednego z gwałtownych wybuchów płaczu, które nieodmiennie zaskakiwały i przerażały Harry'ego oraz Rona.
Pociągnęła tylko nosem, wygładzając leżący na książkach płaszcz. Harry objął ją i przytulił. Oboje nagle uświadomili sobie, że byli tak zajęci przygotowaniami do opuszczenia Hogwartu, że od zeszłej nocy nikt przeciw temu nie protestował.
*
Harry popędził do gabinetu Dumbledore'a zaraz po tym, jak tylko uspokoił Hermionę. Przez chwilę wściekle gapił się na głupią mordę chimery, zanim przypomniał sobie aktualne hasło do biura.
- Limonowe lizaki – powiedział w końcu. Wydawało się, że ostatnio wszyscy mieli bzika na punkcie lizaków.
Wpadł do gabinetu dyrektora, który spojrzał na niego pytająco.
- Harry – powitał go. – Cóż za miła niespodzianka. Aczkolwiek, jak pewnie podejrzewasz, jestem teraz nieco zajęty...
- Nie powinien pan tego robić! – wybuchnął Harry. – Nie ma szans, żeby rodziny ich ochroniły. Powinniśmy wymyślić coś innego, powinniśmy wystawić straże w Wielkiej Sali...
Dumbledore rzucił mu spojrzenie sponad okularów.
- Rozstawialiśmy straże wszędzie, pilnowaliśmy całego zamku, a jednak bez efektu – powiedział rozsądnie. – Wielu uczniów było tak przerażonych, że prawie w ogóle nie spali, a to jeszcze pogarszało sytuację. Wydaje się, że Voldemort koncentruje się na schwytaniu dzieci, więc muszę umieścić was poza linią ognia.
Harry trzasnął rękami o blat.
- Ale ja chcę walczyć w pierwszej linii! – krzyknął. - To moja walka!
- Nie, Harry, to nie twoja wojna. – Harry nigdy nie widział Dumbledore'a tak poważnego. – Nie opuściłeś jeszcze szkoły, więc ja za ciebie odpowiadam. I nie pozwolę, aby ktoś cię tu skrzywdził. Jak sobie w ogóle wyobrażasz tę swoją walkę?
- Nie... nie wiem – wykrztusił Harry. – Jakoś. Coś muszę zrobić. I tak nigdy nie zdam owutemów, jeśli opuścimy szkołę, więc teoretycznie już jestem dorosły. Mogę wyjść ze szkoły i przyłączyć się do Zakonu Feniksa. Chcę...
Okrągły gabinet, wielkie biurko, książki, dziwaczne przedmioty, Tiara Przydziału i feniks, wszystko to w oczach wściekłego Harry'ego zmieniło się w niewyraźne plamy. Przecież Dumbledore powinien mu pomagać!
- Właśnie powiedziałeś – zauważył dyrektor łagodnie – że nie masz pojęcia co robić. Czy tak?
Harry trząsł się ze złości.
- Tak – odparł, czując, że dyrektor miał złudną nadzieję na inną odpowiedź.
Dumbledore westchnął ciężko.
- Więc pozwól, że zrobię co w mojej mocy, by cię chronić, dopóki nie skończysz nauki. To nieledwie miesiąc. Potem będziesz mógł dołączyć do innych, którzy wezmą udział w letnim szkoleniu aurorskim. Musimy liczyć na to, że w grupie będzie bezpieczniej, a na razie nie wezmę odpowiedzialności za kolejnych uczniów, którzy tutaj mogą zostać skrzywdzeni.
Harry'ego przerażała myśl, że chociaż na chwilę będzie zmuszony do bezczynności, ale przecież pomysł Dumbledore'a musiał być dobry. Koniec końców i tak będzie mógł walczyć, a dyrektor zawsze pomagał mu i darzył sympatią... Przecież mógł go poprosić...
- Ty, Ron i Hermiona oczywiście znajdujecie się w szczególnym niebezpieczeństwie – kontynuował Dumbledore, którego uwagi nie uszło wahanie Harry'ego. – Zaopiekuje się wami dwóch nauczycieli, którym całkowicie ufam: profesor Lupin i profesor Black. Podejmiecie także dodatkowe środki ostrożności, będziecie podróżować i zachowywać się jak zwykli mugole. Myślę, że jestem w stanie zagwarantować wam bezpieczeństwo jeszcze przez miesiąc.
Harry zawahał się bardziej. Nie chciał się dekować, kiedy inni narażali życie, ale zapewnienie bezpieczeństwa Ronowi i Hermionie było kuszącą ofertą. Myśl o tym, że któreś z nich mogłoby zostać porwane, przyprawiała go o mdłości.
- Są szczególnie zagrożeni tylko z mojego powodu. Dlatego, że się ze mną przyjaźnią – stwierdził bezbarwnie. – Jest jeszcze ktoś...
- Młody Draco Malfoy – powiedział nagle Dumbledore i uczynił słaby wysiłek, by mrugnąć do Harry'ego. – Myślę, że możemy zorganizować podobne warunki i dla niego.
- Cóż... – stwierdził Harry.
- Bardzo ci dziękuję, Harry, że zdecydowałeś się współpracować. Naprawdę zdjąłeś mi olbrzymi ciężar z serca. – Dumbledore potarł czoło, a Harry'emu przyszło do głowy, że skoro nauczyciel tak wygląda gdy czuje ulgę, musi mieć jeszcze wiele poważnych zmartwień.
Harry łamał się jeszcze przez chwilę, stojąc przy biurku i w końcu podjął decyzję.
- Dobra – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Ale nadal myślę, że nie powinien pan zamykać Hogwartu i uważam, że powinniśmy walczyć. I wcześniej czy później pokażę panu, że potrafię walczyć. Zobaczy pan.
Dumbledore wziął do ręki pióro i napisał coś na pergaminie, który najwyraźniej był listem otwartym do rodziców, których dzieci wracały do domów.
- Oczywiście, Harry – powiedział szczerze. – Mam taką nadzieję.
Harry wrócił do pokoju wspólnego Gryffindoru. Pakował się, kiedy nagle, pomimo piskliwych protestów Grubej Damy, drzwi do wieży otworzyły się z hukiem.
W progu stał pobladły z gniewu Draco.
- Ty draniu – zaczął. – Natychmiast pójdziesz ze mną porozmawiać. Albo złamię ci kark tutaj, na miejscu.
*
- Nie mam pojęcia, o co się tak wściekasz – mówił Harry, podążając za Ślizgonem. Kiedy weszli do pustej klasy eliksirów, Draco zatrzasnął na nimi drzwi i odwrócił się gwałtownie. Jego twarz ściągnięta była gniewem.
- Nie wiesz – powtórzył. – Dobrze, więc pozwól, że odświeżę ci pamięć. Dwa lata pracowałem nad tym, żeby trzymali się razem, a ty to chcesz zrujnować? Czy prosiłeś Dumbledore'a, żeby odseparował mnie od reszty Ślizgonów? Zrobiłeś to?
Harry zrozumiał o co mu chodzi i pomimo złości, która kipiała tuż pod jego skórą, usiłował się uspokoić i nie stracić nad sobą panowania.
- Tak – potwierdził. – Zrobiłem to.
Draco wyglądał, jakby chciał go uderzyć.
- Mam żyć jak mugol? Nie mieć z nimi żadnego kontaktu? Nie mieć żadnej możliwości zaoferowania im pomocy?
O tym Harry nie pomyślał.
- Tak, ale posłuchaj, Draco, musisz im kiedyś w końcu zaufać. Możesz powiedzieć matce, żeby przyjęła ich do domu, jestem pewien, że nie będzie miała nic przeciwko. Zrozum. Znajdujesz się w niebezpieczeństwie, bo jesteś jednym z moich najbliższych przyjaciół. Musisz być...
- Wiem! – wybuchnął Draco. – Jestem Ślizgonem. Potrafię dostrzec i wziąć pod uwagę ryzyko, na jakie się narażam. Nie zgodziłem się, by rozłączono mnie ze Ślizgonami wtedy, gdy najbardziej potrzebują przywódcy. Pójdziesz do Dumbledore'a, bo mnie nie posłucha, pójdziesz do niego i powiesz mu, że mogę wrócić do domu...
Draco miał dobre intencje. Ten fakt oraz ledwie wyczuwalne drżenie w jego głosie sprawiły, że Harry chciał ustąpić. Naprawić wszystko i zapewnić przyjaciela, że to była tylko pomyłka wynikająca z nadmiernej troski.
Ale trwała wojna.
- Jeśli cały czas musisz mieć ich na oku, to oznacza, że nie można na nich polegać! Lepiej dowiedzieć się tego teraz – odparł. – I czy naprawdę sądzisz, że byłbym w stanie wziąć na siebie odpowiedzialność za twoje porwanie, za to, że zaatakują cię z mojego powodu, gdybym nie spróbował zrobić wszystkiego, aby temu zapobiec?
Draco poruszył się gwałtownie, jakby chciał na niego skoczyć, powstrzymał się jednak i z wyraźnym wysiłkiem opanował.
- Heroiczny Harry – prychnął pogardliwie. – Inni też są odpowiedzialni za pewne sprawy, wiesz? Nie tylko ty i twoja armia światła jesteście stworzeni, aby bronić i przewodzić, ja też mam zobowiązania, podjąłem się ich i muszę je wykonać; jak śmiesz wkraczać w moje życie i bezczelnie mi to wszystko obierać?!
W lochach zawsze było ciemno i zimno, ale teraz, w nocy, chłód i mrok były jeszcze głębsze. Jedynym światłem, dzięki któremu Harry mógł cokolwiek widzieć, był wątły promień księżyca wpadający przez małe okienko. W tej srebrzystej poświacie Draco wyglądał niemal jak duch. Harry zadrżał, gdy napotkał lodowate spojrzenie Ślizgona.
- Przykro mi Draco, że jesteś zły – powiedział tak twardo, jak tylko potrafił. – Ale czy przyszło ci do głowy, że skoro ty stałeś się jednym z głównych celów, pozostając ze Ślizgonami, naraziłbyś ich tylko na jeszcze większe niebezpieczeństwo? I tak nie możesz odebrać młodszych uczniów ich rodzicom. Starszym oferujesz wybór i miejsce, gdzie mogą się zatrzymać. To wszystko, co możesz im zapewnić. A decyzja, którą ja podjąłem jest najlepszym posunięciem, żeby zapewnić tobie i im bezpieczeństwo.
Draco aż trząsł się z wściekłości, panując nad sobą ostatkiem sił.
- Nie mogę ich teraz zostawić. Włożyłem w to całego siebie, wszystko co miałem, nie mogę...
- Zeszłej nocy mówiłeś, że to bez sensu – przerwał mu Harry gwałtownie. – Wiem, co to dla ciebie oznacza, ale Hogwart będzie zamknięty. Zeszłej nocy mówiłeś...
Dłonie Ślizgona zacisnęły się w pięści.
- Myślałem, że ustaliliśmy pewne rzeczy i zgodziliśmy się zapomnieć o wszystkim, co wtedy mówiliśmy – powiedział cicho.
Harry patrzył na towarzysza bezmyślnie, a gdy sens słów Ślizgona dotarł do niego w całości i uświadomił sobie, że to zwykła manipulacja, poczuł jak powoli ogarnia fala gniewu.
- Nigdy nie zgodziłem się na nic podobnego – odparł. – Wiem, że nic nie toczy się tak, jakbyś tego chciał, i wiem, że się boisz...
- Nie boję się!
- Nie poproszę Dumbledore'a o zmianę decyzji, bo uważam, że postąpiłem słusznie. I nie obchodzi mnie, czy mi wierzysz. Nie cofnę niczego, co powiedziałem zeszłej nocy.
Draco poruszył się niespokojnie, a w jego oczach zamigotał strach. Wyglądał jak zaszczute zwierzątko, gotowe rzucić się przeciwnikowi do gardła.
- Przysięgam, że jeśli nie przestaniesz, to...
Harry miał tego dość. Draco groził mu już zbyt wiele razy. Zbyt często szantażował go swoim gniewem, zerwaniem przyjaźni i pozbawieniem swojego towarzystwa. Nie zamierzał dać się zastraszyć tylko dlatego, że powiedział prawdę.
- To co zrobisz, Draco? – zapytał z wściekłością. – Co mi zrobisz, jeśli będę chciał powiedzieć, że...
Draco błyskawicznym ruchem unieruchomił dłońmi jego twarz i zamknął mu usta pocałunkiem.
Oprócz tego szybkiego niewinnego muśnięcia warg, kilka miesięcy temu, nad jeziorem, Harry tak naprawdę nigdy nie całował się z chłopcem. Było zupełnie inaczej niż z dziewczyną. Brakowało miękkich krągłości biustu i bioder, a zęby Ślizgona wpijały się mocno w jego wargi. Draco był tak blisko - Harry wyraźnie wyczuwał twarde żebra napierające na jego klatkę piersiową. Nie dzieliło ich nic, prócz cienkiej warstwy ubrań. Harry był podekscytowany i oszołomiony. Wydawało mu się, że czuje kipiącą w żyłach Ślizgona krew, słyszał w uszach kołatanie własnego serca.
Draco przerwał pocałunek, ale nie odsunął się ani na centymetr. Nadal napierał całym ciałem na Harry'ego, a jego zęby niemal dotykały warg Gryfona.
- Inaczej, prawda? – powiedział głębokim głosem. – Dziwnie, nie czujesz się z tym dobrze, nie wiesz co robić...
- Tak – przyznał Harry prawie bez tchu, przywierając mocniej do Ślizgona.
Draco zaśmiał się gardłowo i cofnął o krok.
- Mówiłem ci – ciągnął chrapliwie. – To było śmieszne zauroczenie, sam widzisz, opaczna fantazja, zwykła pomyłka i...
Harry chwycił go za ramiona i pchnął na najbliższą ścianę. Przyparł go do muru, czując niemal chłód kamieni, od których odgradzało go jedynie kruche, ciepłe ciało Ślizgona. Draco nacierał na niego gwałtownie, był tak blisko, tuż przy nim, taki inny, prowokacyjny, fascynujący i groźny.
- Ale nie powiedziałem, żebyś przestał – wychrypiał Harry. Przesunął dłoń na jego kark, przyciągnął jego twarz i ich wargi zetknęły się znowu. Usta Draco rozchyliły się lekko, ciepłe, wilgotne i chętne. Ich zęby i języki starły się w zaciekłym, pełnym pasji pocałunku. Obaj parli naprzód, desperacko lgnąc do siebie – ich ramiona i biodra stykały się niemal boleśnie, a jednak wciąż za słabo, niewystarczająco blisko. Harry jęknął i jeszcze bardziej rozwarł usta, upajając się przyjemnym wrażeniem miękkości warg Ślizgona pod swymi zębami, chłonąc każdy odgłos rozkoszy, wyrywający się z gardła Draco.
Harry usłyszał jak szklany słój rozpada się pod wpływem jednego z tych niekontrolowanych wybuchów mocy, które zdarzały mu się w dzieciństwie. Zaskoczeni, przerwali pocałunek, a Draco zamrugał i spojrzał na niego ze zdumieniem i respektem. W jasnych włosach Ślizgona migotał szklany pył.
- Na Merlina, Harry – wyszeptał.
Harry poczuł na policzku jego gorący oddech, zobaczył wypełnione pożądaniem, półprzymknięte oczy, czerwone, wilgotne usta... Nie zamierzał teraz przestać.
Draco musiał ujrzeć na jego twarzy wyraz determinacji, bo jeszcze bardziej przymknął powieki. Oczy Ślizgona wydawały się niemal całkowicie czarne pod srebrzystymi rzęsami. Sięgnął ręką do twarzy Harry'ego, zdjął mu okulary i odrzucił na bok. Szkła stuknęły głucho upadając na ławkę, albo na podłogę.
Harry zacisnął dłonie na koszulce Ślizgona, przyciskając pięści do jego torsu. Stali tak blisko, że nie potrzebował okularów - bardzo wyraźnie widział linię drżących warg Draco.
Ich usta zwarły się w kolejnym chciwym, zaborczym pocałunku. Bez okularów było znacznie lepiej - rzęsy Harry'ego ocierały się o twarz Draco, a oprawki nie uwierały rozgrzanej skóry policzków. Ich języki poruszały się gorączkowo, zachłannie penetrując spragnione usta, chcąc odkryć i zawładnąć wilgotnym, ciepłym wnętrzem. Harry wsunął rękę pomiędzy ścianę a ciało Draco, nie zważając, że kamienie ranią wierzch jego dłoni. Pragnął poczuć, jak mięśnie na plecach Draco poruszają się pod jego dłonią. Jedyną przeszkodą była cienka tkanina, przylepiona do spoconej skóry Ślizgona.
Harry czuł żar bijący spod rozchylonej koszuli Draco i zapragnął doświadczyć więcej tego ciepła. Wiedział, że za moment nie będzie w stanie się powstrzymać i zerwie z niego koszulkę, nie kłopocząc się rozpinaniem guzików. Gdy dotknął wargami szyi Ślizgona, wizja ta zapłonęła w nim żywym ogniem, niemal spalając go od środka. Draco jęknął, gdy usta Harry'ego znalazły się tuż za jego uchem i odchylił głowę, kiedy Harry zaczął powoli przesuwać językiem po jego gardle, zostawiając biegnącą w dół wilgotną ścieżkę. W pewnej chwili zęby Harry'ego otarły się o skórę Draco, a oddech Ślizgona stał się głośniejszy i urywany.
Draco kurczowo zacisnął dłonie na koszulce Harry'ego i naparł na niego. Harry poddał się i tracąc równowagę, przewrócił na podłogę. Nie zwracał uwagi na łoskot potrąconej ławki, ani na ból w plecach, ani na to gdzie leży. Liczyło się tylko to, że znowu czuł usta Ślizgona na swoich. Draco przygniatał go do podłogi całym ciężarem, całując gorączkowo; jego ręce wędrowały po skórze Gryfona, a biodra poruszały instynktownie. Harry pożądliwie przyciągnął jego twarz, miażdżąc mu usta w łapczywym pocałunku. Z gardła Draco wydobywały się zduszone odgłosy, jego niecierpliwe dłonie przesuwały się po żebrach Harry'ego, a paznokcie wczepiały w zmiętą koszulkę. Draco szarpnął materiał do góry, a Harry uniósł się lekko, ułatwiając mu zadanie.
Draco podciągnął tkaninę i przywarł do jego nagiego torsu, a Harry krzyknął cicho, gdy poczuł zęby Ślizgona na skórze. Wargi Draco łaskotały go, a ciepły język błądził po jego ciele pozostawiając wilgotne ślady, które niemal piekły, gdy docierało do nich chłodne powietrze. Kiedy usta Draco otoczyły jego sutek, Harry niewyraźnie wyjęczał jego imię. Ostre zęby zacisnęły się lekko, a Harry w pierwszej chwili poczuł ból i zacisnął szczęki, ale z jego ust wyrwały się zduszone prośby o więcej i więcej.
Draco zaczął powoli przesuwać się w górę, by znowu sięgnąć do jego ust. Obaj wydawali błagalne jęki przy każdym ruchu. Wilgotny materiał koszuli Ślizgona był teraz jedyną barierą, która ich dzieliła. Ich biodra złączyły się znowu, a Draco dysząc ciężko, zaczął poruszać się gwałtownie, zanim jeszcze dotarł do ust Harry'ego.
- Harry – wymruczał wibrującym z pożądania głosem.
- Tak – szepnął Harry, z trudem łapiąc oddech, oszołomiony uczuciem rozkoszy i bliskością warg Draco.
- Powiedz tylko, że to były bzdury – powiedział Draco, wpatrując się jak zahipnotyzowany w usta Harry'ego. – Powiedz, że to nieprawda, a potem... potem możemy...
Sposób, w jaki Draco wypowiadał swą prośbę, nie mogąc nawet ubrać jej w słowa spowodowały, że Harry zaczął wić się pod nim, myśląc: Merlinie, tak, cokolwiek zechcesz. Bo Draco też tego chciał i wszystko stałoby się takie proste i tak dobre, i...
Harry niewiele wiedział o uczuciach, ale zdawał sobie sprawę z jednego: że nie wolno okłamywać kogoś, kogo się kocha. Nie w takiej sprawie.
Przypomniał sobie łagodny, bełkotliwy ton pijanego Draco, gdy ten błagał o coś innego.
„Nie chcę, żebyś mi na to pozwolił. Nie pozwalaj mi nawet próbować. Nie mogę... bez ciebie..."
- Nie Draco, nie mogę... – jęknął, nadal przywierając całym ciałem do Ślizgona i poruszając się impulsywnie. – Powiedziałem to, co czuję – dodał miękko, niemal dotykając ustami zaczerwienionych, nabrzmiałych warg Draco, prawie czując już kolejny pocałunek. – Nie wyprę się tego, że...
Draco zesztywniał. Spojrzał na Harry'ego oczami, w których malowało się dzikie szaleństwo.
- Nie, nie wolno ci. Nie mów tego – warknął. – Przestań natychmiast.
Zerwał się i wybiegł z sali tak szybko, że zdawało się, jakby po prostu rozpłynął się w powietrzu. Harry leżał nadal na podłodze, próbując zebrać myśli i uspokoić oddech. Nie miał nawet siły, żeby poprawić koszulkę. Był kompletnie oszołomiony, a w głowie kołatała mu rozpaczliwa myśl, że nigdy nie uda mu się znaleźć okularów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro