XI
Rozdział dwudziesty pierwszy
Szpieg w Hogwarcie
Zdrada ci oczy otworzy,
Nieufność ducha zuboży,
Bo przyjdzie inny dzień.
Przyjdzie ci płacić krwią
Serdecznych marzeń dług,
Zdepcze cię w prochu wróg,
Znieważy boleść twą;
Szlachetny poryw zapału
I miłość dla ideału
Przyjdzie ci płacić krwią.*
Podróż powrotna wyglądała niemal identycznie jak jazda do Surrey. Wszyscy byli spięci i przygnębieni, tylko że tym razem jeszcze bardziej. Ron próbował objąć Hermionę ramieniem, ale ta ciągle wywijała się i odsuwała. Lupin i Syriusz mieli grobowe miny.
Byli ostatnią grupą, która ocalała. Dumbledore nakazał im się rozproszyć tylko po to, by zostali wyłapani jedni po drugich. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że tego nie chciał, ale tak właśnie się stało, a Harry wiedział, że nie powinni się na to zgodzić! Powiedział Natalie, że zabije Voldemorta i że nie ma powodu do strachu.
Zamierzał kogoś zabić. Miał już powyżej uszu tej złości i bezsilności. Jak tylko będą na miejscu, usiądą i coś zaplanują. Dowiedzą się, co robią aurorzy i będą się mogli do nich przyłączyć. Nareszcie zacznie działać.
Sprowadzą wszystkich porwanych z powrotem. Na pewno.
Draco bębnił palcami w szybę. Harry pomyślał, że Ślizgonowi poprawiłby się nastrój, gdyby kogoś to denerwowało, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Spojrzał na Draco, a ten lekko skinął głową.
– Idę rozprostować nogi – oznajmił, wstając. – Bo muszę mieć proste nogi.
– Tak, ja też – powiedział Harry i wyszedł za nim na korytarz.
Draco stał przy oknie i stukał w nie palcami.
– Przestań – rzucił Harry, przede wszystkim, żeby mu zrobić przyjemność.
– Nie staraj się mnie rozweselić – odciął się Draco, ale uśmiechnął się do niego półgębkiem. Przestał bębnić w szybę i oparł się o okno. – A więc Dumbledore rozesłał sowy, nie otrzymał żadnej odpowiedzi i uważa, że wszyscy zostali porwani. Ale przecież nie szpieg. Oczywiście zgarnęli wszystkich razem z nim i zapadli się pod ziemię. Nigdy się nie dowiemy, kto był zdrajcą. Chyba że...
– Draco, przestań – przerwał mu Harry gwałtownie.
Na pewno tak właśnie było. W jednej grupie był szpieg, który wydał wszystkich. Może Ginny widziała twarz zdrajcy. To musiało być straszne – przyjaciel, ktoś, komu się ufa, nagle, w nocy, okazuje się szpiegiem...
– Chyba że to ktoś z nas – ciągnął Draco bezlitośnie. – Nie uważasz za podejrzane, że tylko nasza grupa przetrwała? Przecież nikt w bandzie Czarnego Pana nie przypomniał sobie nagle i nie powiedział: „Czekajcie, chwila, a kto ma tego okularnika, jak mu tam było...?"
– Zamknij się, Draco. Nikt z nas tego nie zrobił. Na pewno nie Syriusz i nie Lupin, ani Ron czy Hermiona, a ty... – Nawet teraz, po tym wszystkim co do tej pory mu powiedział, Draco był bardzo spięty podczas rozmów na ten temat. Harry chwycił go za ramię i potrząsnął nim mocno. – Draco. Ty też tego nie zrobiłeś.
– A kto mówi o mnie? To na pewno ty. Zawsze najmniej podejrzany okazuje się winnym.
– Zamknij się, Draco – prychnął Harry, złapał go za drugie ramię i potrzasnął nim znowu. Wymienili znużone uśmiechy.
– Planowałeś to od pierwszej klasy, nie mam wątpliwości – kontynuował Draco. – Za tymi okrągłymi okularkami kryje się umysł geniusza zła. – Zdjął Harry'emu szkła i ten niewyraźnie ujrzał, że Draco przesadnie uważnie patrzy mu w oczy. – Tak, teraz to widać.
Harry pochylił się i dużo wyraźniej widział teraz twarz Draco, była znacznie bliżej, niż planował. Draco powoli opuścił i uniósł powieki, a kiedy ręka Harry'ego zsunęła się niepewnie z jego ramienia, złapał ją. Stali tak, Draco oparty o szybę, a Harry oparty o niego. Ich drżące oddechy mieszały się, a piersi unosiły się i opadały w tym samym rytmie.
– Zdecydowanie zły – wymruczał Draco.
Harry nie wiedział jak poważnie będzie brzmiał jego argument w sytuacji, gdy przyciska Draco do okna, ale pomyślał, że powinien spróbować.
– Słuchaj, nie chcę... w tych okolicznościach, wiem, że jesteś zdezorientowany...
To Harry był zdezorientowany, wściekły, podekscytowany i zagubiony, bo Draco znajdował się tak blisko. Oddech Ślizgona owiewał mu policzek i Harry czuł się tak, jakby jego serce miotało się dwa razy szybciej, usiłując wydostać się z jego klatki piersiowej. Pragnął tylko przygwoździć go mocniej i... coś zrobić, a potem wyjść i coś rozwalić, naprawić coś, wrócić znów do Draco i odpocząć.
– To ty jesteś zdezorientowany – zaprotestował Draco ostro. – Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę, w pociągu... o nas... i o tym, czego chcesz?
Palce Harry'ego zacisnęły się wokół dłoni Draco. Spojrzał na przyjaciela, który miał markotną, zakłopotaną minę i pomyślał o tym wszystkim, w obronie czego warto było zabić, za co warto było zginąć. Hogwart, który był jego domem, i do którego zbliżali się z każdą chwilą; Syriusz, który starał się i przegrał; Hermiona, spoglądająca na niego z uśmiechem sponad książki, jedenastoletni Ron z brudnym nosem.
– Tak – odparł.
– Istnieją spore szanse, że niedługo zginiemy – powiedział Draco z namysłem. – Nawet ja nie mogę cię zawieść, skoro tak mało czasu nam pozostało...
– Jeśli to tylko dlatego, że uważasz że umrzemy... to nie musisz robić nic, czego byś...
– Zamknij się, Harry!
Harry spoglądał w tę szczupłą, pełną uporu twarz i pomyślał o tych wszystkich rzeczach, za które warto było zabić.
I za to. I za ciebie.
– Wiem, że nie muszę – dodał Draco. – Ja...
Podniósł rękę, w której trzymał okulary i Harry poczuł jak druciki drapią go w kark, gdy Draco go pocałował. Pocałunek był gwałtowny i stanowczy, pomimo tego, że Draco drżał.
Harry przestał nad sobą panować. Przysunął się bliżej, mocniej przycisnął go do ściany i poczuł jak wargi Draco rozchylają się pod jego własnymi, podczas gdy oparte na szybie dłonie, splatają się mocniej. Przytrzymywał go druga ręką i czuł jak palce Draco wsuwają się w jego włosy. Ślizgon naparł na niego i Harry mógłby pomyśleć, że próbuje się uwolnić, gdyby nie jego ciężki, chrapliwy oddech i dłoń wpleciona we włosy, przyciągająca jego głowę.
Harry starał się przywrzeć do niego jeszcze mocniej, poruszał się dziko nacierając całym ciałem, a Draco wił się i dygotał, zatapiając zęby w jego dolnej wardze.
– No wiecie co?! – oburzyła się Hermiona.
Harry odwrócił się i poczuł jak rumieni się pod jej spojrzeniem.
– Eee.... Hermiono. Posłuchaj. Pozwól, że ci wyjaśnię – powiedział i popatrzył na Draco, żeby upewnić się, czy przyjaciel wie, że nie zamierza skłamać. Draco oddychał ciężko, a w jego oczach czaiły się iskierki rozbawienia.
– Nie musisz. – Hermiona sprawiała wrażenie zmęczonej. – To nie jest odpowiedni moment, a poza tym, i tak wiem od kilku miesięcy. Jeśli go skrzywdzisz, Malfoy, przysięgam, że cię zabiję.
– To nie trwa od kilku miesięcy – zaprotestował Harry urażony. – I nie musisz się tak o mnie troszczyć.
Hermiona skrzyżowała ręce na piersiach.
– Och, czyżby? Tylko nasza grupa przetrwała, Harry, nie wydaje ci się to podejrzane...
– Tylko nasza grupa przetrwała, Hermiono, więc czy obrzucanie się wzajemnymi oskarżeniami nie wydaje ci się trochę bezproduktywne? – odwarknął Harry.
– Istnieje też możliwość, że to pułapka – zasugerował Draco.
Hermiona zerknęła na Ślizgona.
– Co masz na myśli? – spytała opryskliwie.
– Dumbledore jest znaną osobistością. Myślicie, że dokumenty pisane jego ręką są tak trudno dostępne w czarodziejskim świecie? Ja nie miałbym problemu z podrobieniem jego pisma. Niewykluczone, że ta wiadomość jest fałszywa i być może zmierzamy teraz prosto w zasadzkę.
Gryfoni spochmurnieli, ale coś w tej myśli spowodowało, że Harry się uśmiechnął.
Niech spróbują. Będzie miał szansę, by zacząć działać.
– Możliwe – stwierdził. - Ale i tak musimy tam jechać, na wszelki wypadek, gdyby to nie była pułapka. A więc... jak tam wasze Niewybaczalne?
Hermiona, która gestem wskazała, że powinni wejść do przedziału, zatrzymała się z ręką na klamce.
– Harry, pomijając wszystko inne... to nie takie proste. One nie zawsze działają. Musisz naprawdę chcieć...
– A więc sugeruję, żebyśmy naprawdę chcieli – uciął Harry. – Panie przodem.
Hermiona zniknęła w przedziale. Harry zatrzymał się i zwrócił do Draco.
– Zanim wejdziemy – zaczął i urwał. – Kiedy mówiłeś o tym, wiesz... Naprawdę miałeś na myśli... że mógłbyś... że chciałbyś być...
Draco spojrzał na niego hardo i patrzył tak przez moment. Potem na jego usta wpłynął niepewny uśmiech.
– Tak.
Harry uświadomił sobie, że nadal trzymają się za ręce, i wzmocnił uścisk.
– Dobrze. Bardzo dobrze.
Kiedy weszli do przedziału, Syriusz poprosił ponuro, żeby ktoś rzucił na niego klątwę Imperius.
Podróż powrotna wyglądała niemal identycznie jak poprzednio.
Ale niezupełnie.
*
Peron 9 ¾ był nadal wymarłym, pustym miejscem z betonowym chodnikiem i torami. Nie stał przy nim błyszczący, czerwony Hogwart Ekspress i nieważne jak długo by czekali, i tak nikt by się nie pojawił.
Syriusz i Lupin włamali się do magazynu, gdzie obsługa techniczna pociągu trzymała miotły na wypadek, gdyby musieli usunąć jakieś usterki na odcinku, gdzie nie dało się aportować.
Czując w dłoni trzonek miotły, Harry uspokoił się nieco. Jeszcze większą ulgę sprawił mu widok uśmiechu bąkającego się na ustach Draco.
– Leć za mną – powiedział Ślizgon miękko. – I staraj się nie spaść z miotły.
– Obawiam się, Draco. że mógłbym wysforować się tak bardzo, że nie zobaczyłbym nawet twojego upadku – odciął się Harry pochylając się ku niemu. Chociaż tego nie zrobił, na myśl, że w każdej chwili może go pocałować, wypełniło go szczęście
Usta Draco wygięły się lekko w uznaniu dla przyjęcia wyzwania, a Harry odepchnął się od ziemi i wystrzelił w powietrze. Niebo w zasięgu wzroku było puste. Tylko z boku, kątem oka widział doganiającego go Draco, który coś krzyknął. Harry nie dosłyszał, ale niemal roześmiał się na głos, a całe jego nerwowe napięcie zelżało na kilka chwil.
Po kilkugodzinnej podróży na miotłach, podczas których musieli robić przerwy dla odpoczynku, wylądowali w końcu u celu. Jednak kiedy zbliżyli się do Hogwartu, chwilowe odprężenie zniknęło. Przytłoczony na powrót uczuciem furii i lęku, Harry stanął u wrót szkoły.
*
Harry nigdy wcześniej nie widział wyludnionego Hogwartu, ale teraz zamek czernił się na tle mierzchnącego nieba. Nad sowiarnią nie krążyły sowy, w oknach nie paliły się światła, a znajome zarysy wieży i spadziste dachy wyglądały złowieszczo, zbyt ciche i pozbawione życia, jak maska pośmiertna ukochanej osoby.
Stali pod głównym wejściem w małej, zwartej grupie, drżąc, jakby w każdej chwili mieli się rozpaść. Harry wyczuwał niezdecydowanie w stojącym przy jego ramieniu Ronie i opierającym się o niego z drugiej strony Draco. Teraz, kiedy już tu byli, wszyscy chcieli stąd odejść.
Harry przypomniał sobie, jak Draco mówił, że to pułapka, przypomniał sobie także, że to tutaj została zamordowana McGonagall i przyszło mu na myśl, że może ich wszystkich stracić.
Stracili już wystarczająco wielu ludzi.
– Co wy na to – rzekł – żebym tam wszedł i... trochę się rozejrzał?
– Nie ma mowy, Harry! – krzyknęła Harmiona.
– Nie, ja to zrobię – wtrącił Syriusz szybko.
– Czy obmyślenie jakiegoś planu wzbudza w was obiekcje natury moralnej? – spytał Draco.
W jego głosie brzmiała nerwowość, której nie przejawiali inni, i miał pełen napięcia wyraz twarzy. Harry przypomniał sobie, że Draco znacznie rzadziej niż inni bywał narażony na sytuacje zagrażające życiu i mignęło mu wspomnienie z pierwszego roku, kiedy Ślizgon trząsł się i jęczał ze strachu, gdy byli w Zakazanym Lesie. Przysunął się do Draco, chcąc swoją bliskością uspokoić go i zapewnić, że ma w nim oparcie.
– Masz jakieś genialne pomysły, Malfoy? – rzucił Ron, ale i on najwyraźniej był zrozpaczony, bo w jego tonie słychać było tylko odrobinę sarkazmu.
– Tym razem, wyjątkowo, nie.
Syriusz zmarszczył brwi.
– Harry ma rację, ktoś powinien tam wejść. Ja to zrobię, ja chcę to to zrobić...
– Syriuszu...
– Myślę, że plan Harry'ego jest rozsądny – odezwał się Lupin spokojnie. Wszyscy spojrzeli na nauczyciela, który mówił dalej. – Na pewno niektórzy z was podejrzewają, że to pułapka. Jeśli tak, nie ma sensu, żebyśmy wszyscy w nią wpadli. Wejść powinna jedna osoba, a jeśli nie wyjdzie, Syriusz będzie mógł zawiadomić Zakon Feniksa, a przynajmniej to, co z niego zostało – zawiesił głos, a potem dodał: – Oczywiście to ja powinienem iść.
– To był mój pomysł! – zaprotestował Harry.
– Nie pozwolę nikomu innemu tam wejść! – uciął Lupin. Po raz pierwszy od paru lat Harry usłyszał w jego tonie ostre nuty. – Tak będzie najlepiej. Swoje już przeżyłem; nie spędziłem dwunastu lat w Azkabanie i nie jestem dzieckiem, które dopiero stoi u progu dorosłości...
– Nie jestem dzieckiem... – oburzył się Harry.
W nikłym świetle zapadającego zmroku, twarz Lupina wydawała się jeszcze bardziej poszarzała i zmęczona.
– Ale nadal jesteś uczniem i ponoszę za ciebie odpowiedzialność. Nie pozwolę nikomu z was tam wejść. Ja pójdę.
– Pójdę z panem.
Harry ujrzał identyczny wyraz zaskoczenia na obliczach Syriusza, Rona i Hermiony. Potem spojrzał na Ślizgona. Draco przygryzał wargę, buntowniczo spoglądając na resztę.
– Pójdę z panem – powtórzył spokojniej. – Nie zostanę por...
Lupin nie wydawał się zdziwiony jego wystąpieniem, tak samo jak Harry.
– Nie bądź śmieszny – powiedział. – Oczywiście, że i ciebie by to spotkało. Oczywiście, że nie zgodzę się na nic podobnego. Idę sam.
Zamilkł. Nie wahał się, czekał tylko na jakieś inne sprzeciwy. Harry popatrzył na niego bezradnie.
Lupin skinął głową, zupełnie tak samo jak czynił to, gdy dochodzili do porozumienia na spotkaniach Młodzieżowej Sekcji Zakonu Feniksa.
– Dajcie mi pół godziny, a potem uciekajcie tak szybko, jak to możliwe – zakończył. Podszedł do wrót Hogwartu, przez które Harry tak często wbiegał, i pchnął skrzydła. Potem odwrócił się po raz ostatni. – Znajomość z wami była dla mnie zaszczytem – powiedział i zniknął w mroku.
Drzwi zatrzasnęły się za nim.
*
Gdy wrota się zamknęły, Draco zaklął soczyście i przez jakiś czas nikt więcej nic nie mówił. Syriusz pochłonięty był czymś, co wyglądało na pojedynek woli z drzwiami, za którymi zniknął jego przyjaciel, a Rona absorbowała walka, by nikt nie zauważył tego, co wszyscy już i tak dostrzegli – że miał w oczach łzy.
Harry usiadł przy drzwiach, z podkurczonymi nogami. Mocno objął rękami kolana, żeby powstrzymać się od uderzenia w coś. Poddał się jednak po chwili i uderzył pięścią w kamienną ścianę.
Zrobił to z taką siłą, że pokaleczył sobie dłoń. Poczuł, że z tą odrobiną gorącej krwi uchodzi z niego trochę złości. Draco ukląkł obok i chwycił go rękę, odsuwając ją od ściany.
– Nie rób tak – powiedział nieobecnym tonem, przybierając chłodny wyraz twarzy.
– Czemu nie, do diabła? – rzucił Harry ostro. – Bo ściana jest dla mnie zbyt wielkim zagrożeniem?
W głosie Harry'ego musiało być coś, co zwróciło uwagę Draco, bo gdy popatrzył na niego, jego wzrok złagodniał.
– Pozwól, że powiem to jaśniej – zaczął tonem ociekającym wprost wspaniałomyślnością. – Nie rób tego, durniu, bo możesz potrzebować ręki, w której trzymasz różdżkę.
Jego palce wpijały się boleśnie w nadgarstek Harry'ego i wydawał się teraz najbardziej odpychającą osobą na świecie, ale gdzieś w głębi duszy Harry był idiotycznie szczęśliwy, że Draco jest przy nim.
Nie był w stanie roztrząsać teraz swoich uczuć. W tym momencie potrafił myśleć jedynie o Lupinie, który zamiast niego wszedł do środka. Mógłbym znieść wszystko, byle nie to, pomyślał. Wszystko, tylko nie to, że trzymają mnie od tego z daleka i chcą chronić.
– To ty jesteś durniem – oświadczył szorstko. – Nigdy nie pozwoliłbym ci tam iść beze mnie.
Draco z cichym prychnięciem pochylił głowę.
– Chciałbym zobaczyć, jak mnie powstrzymujesz – rzekł niemal czule.
Hermiona obejmowała się ramionami, jakby obawiała się, że może rozpaść się na kawałki. Jej usta poruszały się bezgłośnie, ale gdy Ron zerknął w jej stronę, starała się uśmiechnąć. Syriusz nie odwracał wzroku od drzwi.
Draco trzymał opuszczoną głowę, postawą tą zdradzając typowy dla siebie lęk przed okazywaniem uczuć. Harry rozejrzał się i pożałował, że nie potrafi, w przeciwieństwie do Lupina, powiedzieć niczego odpowiedniego w tej sytuacji, jednak tak naprawdę, pragnął teraz działać.
Ze względu na to kim był i w jakim żył świecie, najlepszym sposobem na okazanie miłości wydawało mu się zabicie kogoś, kto zagrażał jego najbliższym.
Kiedy się nad tym zastanawiał, w zamku rozległ się krzyk Lupina.
Dochodził z bardzo bliska i brzmiał tak okropnie, że gdyby nie to, Syriusz może postąpiłby zgodnie z poleceniem Lupina i zabrał wszystkich do Zakonu. Ale krzyk jeszcze nie przebrzmiał, kiedy Syriusz rzucił się do drzwi i zniknął za nimi.
– Syriuszu, zaczekaj! – krzyknęła Hermiona, ale zdecydowanie za późno.
– Nie możemy pozwolić, żeby szedł sam – powiedział Ron.
Harry był już na nogach.
– Nie wiemy nawet gdzie jest kwatera Zakonu Feniksa. Nie mamy wyboru. Musimy za nim iść i spróbować uratować chociaż jego.
Później będzie czas na wyrzuty sumienia, że Lupin zginął przez jego plan. Teraz trzeba było działać.
– Nienawidzę Gryfonów – oświadczył Draco w ramach zgody. Był tak blady, że nawet jego wargi pobielały.
– Idziemy – rozkazał Harry i weszli do środka. Czuł ich obecność za plecami. Weszli razem, bardzo szybko, żeby nie pozostawić sobie zbyt wiele czasu do namysłu.
W zamku panowała ciemność. Nigdzie nie było śladu Syriusza.
*
Harry ujrzał, że inni się zawahali, schwytani w mrok jak muchy w tężejącą żywicę.
– Musimy coś zrobić – powiedział. – Musimy znaleźć Syriusza. Nie mógł odejść daleko.
– Powinniśmy się rozdzielić – oznajmił Draco cicho.
Nie, pomyślał Harry natychmiast. Właśnie w ten sposób sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej. Rozdzielenie ułatwia sprawę szpiegowi, który może pochwycić ich pojedynczo. Ale Draco mówił szybko.
– Wiem, o czym myślisz, ale to jedyny sposób. Jak powiedziałeś, nie mógł odejść daleko, ale jeśli wszyscy obierzemy zły kierunek, obaj mogą zginąć, albo zostać uwięzieni z resztą. To nie jest dobry sposób, ale jedyny, jaki nam pozostał! Jeśli spotkamy się tu za dwadzieścia minut...
Przerwał, bo zdał sobie sprawę, że istniała możliwość, że żadne z nich nie dotrze na miejsce spotkania. Hermiona stanowczo skinęła głową.
– Dobrze. Chodź, Ron.
Harry myślał szybko. Jeśli miałby się zakładać, stawiałby, że krzyk dochodził z dolnych kondygnacji Hogwartu.
– Idźcie na górę, a jeśli tam nic nie znajdziecie, jeszcze wyżej. Ja poszukam tutaj a potem w lochach, na tyle powinno nam starczyć czasu. Potem spotkamy się tutaj. Nic mi nie będzie.
– Nic nam nie będzie – poprawił go Draco twardo.
Ron i Hermiona bez słowa kiwnęli głowami i pobiegli na schody, jak setki razy przedtem, gdy Ron zapomniał szalika, albo Hermiona koniecznie potrzebowała jakąś książkę z biblioteki.
Hogwart był teraz pogrążony w mroku, a wszystkie wspomnienia wypaczone. Harry przypomniał sobie trzecie zadanie Turnieju i zrobiło mu się zimno. To był inny świat, świat, w którym urzeczywistniały się wszystkie lęki, a teraz ogarnęła go trwoga.
Był tak wściekły, że nie zostawało w nim niemal miejsca na strach. Razem z Draco przeszli przez hol i przylegające do niego pomieszczenia. Nie znaleźli nic prócz cieni i Harry niemal zapragnął wpaść na wroga.
To było jego miejsce! Jedyne, jakie kiedykolwiek miał!
Nikt nie miał prawa mu go odbierać.
Jedyne, co wypełniało teraz Hogwart, to cienie, a z nimi Harry nie mógł walczyć. Wymienili z Draco szybkie spojrzenia i zaczęli cicho podchodzić w stronę schodów prowadzących do lochów.
Byli już na dole, gdy usłyszeli niedalekie głosy i kroki.
Harry chwycił za różdżkę. Draco złapał go za ramię i wciągnął do niszy, której, Harry mógłby przysiąc, nie było tam jeszcze minutę wcześniej.
– Nie drgnij nawet – rozkazał szeptem na granicy słyszalności. Jego usta poruszały się tuż przy uchu Harry'ego. – Jesteśmy tu by kogoś odnaleźć, nie walczyć!
Harry znieruchomiał, choć każdy jego mięsień protestował, a oszukana adrenalina zalała jego ciało gorącą falą. Zacisnął palce na różdżce i zwrócił się twarzą do Draco. Próbowali opanować oddechy, które stały się chrapliwe.
Zza rogu wynurzyła się grupka śmierciożerców, odzianych w długie płaszcze, z twarzami ukrytymi pod kapturami. Harry'emu przypominali upiornych mnichów. Nie było między nimi Syriusza i Lupina.
Harry napiął mięśnie, które krzyczały wprost, by się poruszył, ale nie drgnął. Czuł przyciśniętą do pleców pierś Draco. Zdawało się trwać to nieskończenie długo, ale śmierciożercy przeszli obok. Harry i Draco czekali dopóki echo ich kroków nie umilkło całkowicie.
Potem Draco puścił ramię Harry'ego i wypuścił długi, drżący oddech.
– To wszystko zmienia – powiedział. – Dalej pójdę sam.
– Zwariowałeś? Lupin poszedł sam...
– I to była mądra decyzja. Nic by się nie stało, gdyby Black za nim nie pobiegł! I moja decyzja też jest dobra. Widziałeś przed chwilą. Snape pokazał mi każde tajne przejście w lochach. Mogę się tu ukryć lepiej niż jakikolwiek inny Ślizgon, wierz mi. Jeśli Black albo Lupin są tutaj, znajdę ich i zrobię to szybciej, gdy będę sam!
– A co ja niby mam robić, podczas gdy ty będziesz się tu kręcił samotnie i narażał na niebezpieczeństwo?
Draco obrzucił go spojrzeniem, które nie mniej niż krzyk sugerowało, że Harry jest idiotą.
– Wszystko oprócz różdżek zostawiliśmy przed wyjazdem w szkole, żeby nie zdradzić naszej przykrywki – odparł, a kiedy Harry kiwnął głową, wysyczał: – Nie uważasz, że przydałaby nam się teraz mapa i peleryna niewidka?
Harry nie tracił czasu na nazywanie siebie idiotą.
– Masz rację. Poczekaj tu, a ja wrócę z mapą i dalej ruszymy razem.
– Kiepsko stoimy z czasem, jakbyś nie zauważył. Z mapą będziesz wiedział gdzie znaleźć mnie, nauczycieli i pozostałych. Ja spróbuję tu, a ty pójdziesz tam. Chcę coś zrobić, nie boję się...
– Nawet mi to przez myśl nie przeszło.
Nieoczekiwanie Draco uśmiechnął się do niego.
– Kłamałem. Powinieneś o tym wiedzieć. Ale i tak chcę tam iść, i myślę, że to może być nasza szansa.
Harry dostrzegł napięte mięśnie szczęk przyjaciela. Draco się bał. Strach wydawał się obcy Harry'emu, w którym kipiała czysta potrzeba działania, ale... Pomimo że Draco bał się, nie przestawał myśleć. Nie zapomniał o mapie i pelerynie.
Harry chwycił go mocno za ramię. Chciał niemal, by pod jego palcami pozostały siniaki.
– Zabiję każdego, kto spróbuje cię tknąć – powiedział mu do ucha. – Idź.
Draco odsunął się od niego i zamrugał, nie spoglądając wprost na Harry'ego. Potem przestał mrugać i zerknął.
– Nie rób nic głupiego – powiedział w końcu z mocą.
Ujął twarz Harry'ego w dłonie i pocałował go, równie mocno. W tej niebezpiecznej sytuacji nie było czasu ani miejsca na delikatność. Harry uderzył plecami o ścianę, gdy zęby Draco otarły się o jego usta. Nie mógł pozwolić sobie na jęk, więc złapał Draco gwałtownie, żeby nie krzyknąć, żeby powstrzymać myśli o śmierci. Odchylił głowę i przyciągnął go do siebie łapczywie. Nie czuł nic poza dotykiem kamienia i ciała Draco. Jego plecy pod dłońmi Harry'ego były mokre od potu.
Harry pragnął zostawić ślady na całym jego ciele. Jego własny grzbiet boleśnie wciskał się w ścianę, a mięśnie ud były napięte, utrzymując ciężar Draco, ale nie zwracał na to uwagi. Draco przycisnął go do muru tak jakby chciał, żeby Harry czuł ból, jakby chciał, żeby Harry prosił go o litość. Biodra Harry'ego uniosły się na spotkanie bioder Draco, a jego oddech stał się urywany, jakby błagał.
Nie chciał litości. Zdławił zachłanny jęk, ale nie pragnienie, by pochłonąć Draco żywcem.
Możliwe, że Draco się bał, myślał Harry mgliście, ale jego krew buzowała tym samym podnieceniem, co u Harry'ego, tym samym pragnieniem, by coś zrobić, cokolwiek, Merlinie, a jeśli Draco zostanie tu i nadal będzie tak blisko... ale Lupin i Syriusz znajdowali się w niebezpieczeństwie. Zęby Draco przesunęły się lekko, ostre, po dolnej wardze Harry'ego, a palce wplotły się kurczowo w jego włosy. Potem odsunął się.
– Nie waż się zginąć – nakazał. Okręcił się na pięcie i odszedł.
Harry pokonał schody, wyszedł z lochów i skierował się do Wieży Gryffindoru.
*
Portret Grubej Damy nie był pokryty kurzem, jeszcze nie, ale kiedy Harry podszedł do wejścia i podał hasło, kobieta na obrazie wyglądała na oszołomioną.
– Czarodziejskie Dowcipy Weasleyów – wyszeptał przypominając sobie trzecie zadanie. Wtedy też wypowiedział te słowa.
Wiedział, że pozostawione w zimnym i pustym pokoju wspólnym rzeczy w szarym świetle zbliżającej się nocy będą wyglądały jak relikty przeszłości. Nie poświęcił spojrzenia porzuconej książce Hermiony, ani schodom prowadzącym do dormitoriów dziewcząt, na które mógł teraz bez problemu wejść, ponieważ w sypialniach nikogo nie było. Miał teraz inne sprawy na głowie.
Wbiegł po schodach do swojego pokoju, a gdy jego oczy przywykły do półmroku, dostrzegł zarysy pustych łóżek. Jego własne wyglądało przygnębiająco, z rogiem kołdry odchylonym zapraszająco przez skrzaty domowe, a stojący w nogach posłania kufer był... splądrowany.
Harry opadł na kolana. Wokół walały się wyrzucone ze skrzyni książki, jego miotła została złamana, a peleryny nie było. W głuchej ciszy jego oddech brzmiał chrapliwie. Chwycił „Latając z armatami" i otworzył w miejscu, gdzie trzymał mapę.
Była tam.
Drżącymi dłońmi rozwinął pergamin. Kiedy na żółtawym tle pojawiły się znajome kropki i linie, podążał chciwie wzrokiem za każdą z nich.
Ron i Hermiona bezpieczni na pierwszym piętrze. Draco, najwyraźniej też bezpieczny w lochach, bez towarzystwa. Ujrzał też kropki Syriusza i Lupina, niemal zagubione wśród grupek śmierciożerców, a inne ich skupiska, bo jak Harry przypuszczał byli to śmierciożercy, rozrzucone były po całym zamku. Był tam także Glizdogon, ale nie w pobliżu żadnego z towarzyszy i... W jednej z grup, Harry dostrzegł poruszające się słowa „Tom Riddle".
W Hogwarcie był Voldemort.
Myśli Harry'ego zawirowały, stracił nad nimi kontrolę i wpadł w panikę. To wszystko działo się naprawdę, właśnie teraz, a on nie mógł nic zrobić; znikąd nie było pomocy, dla żadnego z nich...
Punkciki poruszały się i zmieniały miejsce, i Harry dostrzegł w końcu szansę.
Schował mapę i zaczął biec, biec, jakby gonili go wszyscy śmierciożercy. Wybiegł z przerażająco opuszczonej wieży Gryffindoru i pędził ciemnymi korytarzami, w których jedynym odgłosem było echo jego kroków, aż dotarł do miejsca, gdzie stał kamienny gargulec.
Nie musiał podawać hasła. Gdy tylko się zbliżył do figury, ta odsunęła się cicho. Jak tylko Harry wstąpił na ruchome spiralne schody, znowu przypomniał sobie trzecie zadanie i pojawienie się Voldemorta. Gdy ujrzał dębowe drzwi do gabinetu Dumbledore'a i połyskującą w półmroku kołatkę w kształcie gryfa, zacisnął palce na różdżce.
Drzwi otworzyły się, ale Voldemorta nie było w środku. W gabinecie znajdował się tylko Dumbledore.
– Och, Harry – powiedział. – Właśnie zastanawiałem się czy będę miał szansę z tobą porozmawiać.
*
Okrągły pokój pogrążony był w mroku, podobnie jak reszta zamku. Srebrne przyrządy stały nieruchomo i cicho, a portrety wcześniejszych dyrektorów zdjęto ze ścian. Dumbledore siedział po ciemku przy swoim wielkim biurku i wpatrywał się w leżącą przed nim na blacie niewielką kupkę popiołu.
– Fawkes – wyjaśnił, najwyraźniej źle odczytując spojrzenie Harry'ego. – To smutne, ale nawet feniksy w końcu umierają i nie odradzają się ponownie.
Siedząc na swoim krześle z wysokim oparciem, dyrektor sprawiał wrażenie małego i przygarbionego. Promienie księżyca wpadały przez okno tworząc wokół jego białych zmierzwionych włosów nikłe, świetliste halo. Podbródek dotykał niemal klatki piersiowej, ale zwrócone na Harry'ego bladoniebieskie oczy patrzyły bystro jak zawsze.
Harry dyszał ciężko.
– Profesorze... proszę, Voldemort jest w szkole!
– Oczywiście – odparł Dumbledore łagodnie. – Sam go zaprosiłem.
Jego głos był tak opanowany, że Harry w pierwszej chwili poczuł ulgę. Wszytko było w porządku, Dumbledore miał plan. Jego oddech uspokoił się, a pierwsza fala adrenaliny opadła i ogarnął go chłód.
– Sprowadziłem was, żebyście się z nim spotkali – kontynuował Dumbledore, nadal tak samo spokojnie. – Zaczynasz rozumieć, Harry?
Uderzenia serca Harry'ego zwolniły, zwolniły tak bardzo, że pomiędzy jednym a drugim skurczem, w jego głowie pojawiały się kolejno straszliwe myśli. Czuł jakby w piersiach, w regularnych odstępach, kapały krople lodowatej wody, kapały i drążyły kamień.
Przed oczami stanęły mu obrazy z senodsiewni i uświadomił sobie, co próbowały mu powiedzieć sny.
Kiedy Draco pływał w jego śnie w jeziorze, wyszeptał hasło do gabinetu Dumbledore'a, pierwsze, jakie Harry poznał. Cytrynowy sorbet.
Oblicza niebezpiecznych istot z jego snów – gryf, chimera, bazyliszek. Wszystkie mu wcześniej zagrażały... wszystkie z wyjątkiem gryfa. Gryfa z kołatki Dumbledore'a.
Słowa z jego ostatniego snu, tego, w którym McGonagall ujrzała coś i zaraz potem zginęła.
Komu ufasz?
Nie wiesz?
Harry wiedział. Teraz już wiedział.
– Ty jesteś szpiegiem – powiedział powoli. Słowa te brzmiały dziwnie w jego ustach, zupełnie, jakby wypowiadał je w innym języku, wężomowie, która nie miała w ogóle sensu, bo naraz cały świat został pozbawiony sensu.
– Za późno. Na co przyda ci się ta wiedza teraz? – spytał Dumbledore. – Nigdy nie byłeś wystarczająco szybki, Harry... ale jestem pewien, że robiłeś wszystko, co w twojej mocy.
Uczynił ręką uspokajający gest; pergaminowa skóra zmięła się wokół niebieskich wystających żył jak cienki materiał. Jego dłonie wyglądały krucho i staro, dłonie obleczone jedynie autorytetem dobrotliwego dziadka.
Harry nie mógł wydobyć z siebie głosu. Nawet język sprzysiągł się przeciw niemu.
– Ale... jak?
– To proste, Harry.
Faktycznie, to jedyne wyjaśnienie. Nieważne jak dokładnie Harry studiował mapę w poszukiwaniu szpiega, nigdy nie przyszło mu do głowy zastanowić się nad obecnością Dumbledore'a, gdziekolwiek ten się znajdował. Żadnego ucznia nie zaalarmował widok dyrektora, żaden nie podniósł alarmu, gdy Dumbledore wyciągał różdżkę.
W odrętwieniu obracał w myślach szczątki informacji. Lupin mówił, że konsultował się z członkami grona pedagogicznego. Każdy powiedziałby Dumbledore'owi wszystko, co ten chciałby wiedzieć.
Nikomu nie postało nawet w myślach, żeby wpisać nazwisko dyrektora na listę podejrzanych.
Tylko jedna osoba czegoś się domyśliła, tylko jedna... Dlaczego tego nie zauważył? McGonagall nie pobiegła do dyrektora, by podzielić się z nim swoim odkryciem. Poprosiła Harry'ego, żeby sprowadził Lupina i mówiła coś o książce, którą w śnie Harry'ego wybrała Hermiona...
Stara księga, teraz Harry sobie przypominał, że czytali ją w pierwszej klasie. Książka o Nicolasie Flamelu... i jego przyjacielu, Albusie Dumbledore.
Obrzydzenie, szok i niedowierzanie zamieniły się w furię.
– Zabiłeś profesor McGonagal! – wrzasnął Harry. – Jak mogłeś... jak mogłeś? Ufaliśmy ci, a ty... jesteś do gruntu zły... zawsze byłeś zły...
Dumbledore zachował niezmącony spokój. Dyrektor nadal siedział nieporuszony, przygarbiony, z pochyloną głową, stary, nietykalny i nieludzki.
– Nie zawsze, Harry. Nawet teraz nie do końca.
Harry'ego oburzyło rodzące się w nim gwałtowne, żenujące pragnienie, by wybuchnąć płaczem. Nie był już dzieckiem, do cholery, ale czuł się jak dziecko, patrząc w kompletnym niezrozumieniu na dorosłego, któremu tak ufał.
– Jak możesz tak mówić? Zabiłeś... – Głos mu się załamał i przełknął głośno ślinę. – Zabiłeś ją! Porwałeś tych wszystkich ludzi!
– Jesteś takim dzieciuchem, Harry – rzekł Dumbledore bardziej ze smutkiem niż złością, jakby potrafił czytać w myślach Harry'ego. – Jesteś jeszcze młody i wszystko wydaje ci się takie proste. Masz pojęcie, jak długo żyję? Wyobrażasz sobie, co przez ten czas widziałem?
Harry'ego znowu ogarnął chłód; z wysiłkiem starał się powstrzymać płacz. Noc była tak szara i bez życia jak prochy feniksa.
– Mam ponad sto lat i wiem, że nie ma sposobu na pokonanie zła. Zwyciężyłem Grindewalda, a pojawił się Voldemort. Przed Grindewaldem był jeszcze ktoś inny; zawsze byli Czarni Panowie i wojny, w których obie strony musiały czynić zło, bo jeśli ktoś tego nie robił, ginął. Przez wszystkie te wieki dobro było tylko snem, mrzonką, kruchą strukturą zbudowaną w czasach pokoju między stroną zła i stroną zła, a potem nieodmiennie niszczoną. Wiedziałem o tym. Życie mnie tego nauczyło. Byłem młody, głupi i naiwny, odniosłem wiele zwycięstw, ale wszystkie one przeminęły. Zło jest jedyną rzeczą, która trwa wiecznie, więc... zdecydowałem się poddać i przetrwać.
– Zdecydowałeś się przejść na stronę Voldemorta!
– Zdecydowałem się przeżyć. Przestałem walczyć i wynegocjowałem umowę. Ceną mojego życia było zniszczenie Hogwartu. Oddałem uczniów w ręce Voldemorta, ale nigdy nie oddałem mu ciebie, ani żadnego z twoich przyjaciół, którzy mogli ci pomóc. Nawet teraz masz szansę zmierzyć się z Voldemortem, tak, jak mówiła przepowiednia. – Pochylił się do przodu, wbijając spojrzenie jasnych oczu w Harry'ego. – Ale nie zwyciężysz, prawda, Harry? Obaj to wiemy. Zaplanowałem trzecie zadanie Turnieju, żeby zobaczyć, co zrobisz stając twarzą w twarz z Voldemortem i obaj wiemy, że nic nie uczyniłeś. Wtedy właśnie ostatecznie straciłem nadzieję, ale tak czy inaczej, nie ma to większego znaczenia.
Harry przypomniał sobie, jak w mugolskich książkach czytał o znużeniu wojną i usiłował wyobrazić sobie, jak wielkie musiało być po stu latach ciągłej walki. Nie potrafił ogarnąć umysłem ogromu zmęczenia, jakie musiało być udziałem Dumbledore'a.
Nie był w stanie znieść widoku tego zasuszonego staruszka, bez nimbu chwały, która zawsze go otaczała.
– Zawsze giną najlepsi, najwspanialsi i każde pokolenie staje się uboższe od poprzedniego. Szkoda, że nie widziałeś Flamela w latach jego świetności. Szkoda, że nie znałeś swego ojca, Harry. Kochałem go. Czy kiedykolwiek znalazłbyś w sobie na tyle siły, by zrobić mapę, taką jaką trzymasz w ręku, albo zostać w sekrecie animagiem? Nigdy nie uczyniłeś nic podobnego. Nigdy nie było żadnej nadziei.
– Mówisz, że kochałeś mojego ojca – odezwał się Harry drżącym głosem. Mapa Huncwotów wysunęła mu się z dłoni i sfrunęła na podłogę. – I pozwalasz, żeby jego śmierć poszła na marne?
Dumbledore nigdy nie był człowiekiem, za jakiego miał go Harry; przez cały czas, gdy Harry go znał, był kimś innym. Tamten Dumbledore nie żył, podobnie jak rodzice Harry'ego; przez całe życie Harry'ego był martwy.
– Śmierć nic nie znaczy, Harry. Śmierć redukuje życie człowieka do niczego, zawsze tak było. Twoi rodzice, moi uczniowie, przyjaciele z czasów mego dzieciństwa... Teraz są niczym, niczym, zaledwie słowami w księgach, pyłem na wietrze. Żałowałem, że muszę zabić Minerwę, ale co za różnica, czy umarła wtedy czy nieco później? Jestem jedynym człowiekiem, który posiada Kamień Filozoficzny. Tylko ja będę żył wiecznie.
– Masz Kamień Filozoficzny? – szepnął Harry. – Ale powiedziałeś...
– Powiedziałem, że go zniszczyłem, ale nie widziałeś jak to robiłem. Nigdy nie poddałeś tego w wątpliwość, podobnie jak nigdy nie zakwestionowałeś moich czasowych nieobecności. Nigdy nie byłeś na tyle mądry, żeby nie polegać całkowicie na innych.
To dlatego, że ci ufałem, pomyślał Harry. Przeżywszy tę zdradę, znalazł się już poza granicą wściekłości. Nie czuł zimnej furii i nie kipiał z gniewu. Wszystko ucichło i okrzepło; jedyne co go przepełniało to smutek.
W głosie Dumbledore'a pobrzmiewały lekkie nuty żalu, jakby powiadamiał Harry'ego o złych wynikach jego owutemów.
– Będę żył, a życie jest lepsze od śmierci; wszystko jest lepsze od ciągłej wyczerpującej walki z czymś, co jest wszechobecne. Będę żył, a po jakimś czasie może zapomnę o najlepszych ludziach, jakich znałem, a którzy zostali zniszczeni przez ten świat. A jeśli nawet nie zapomnę... twoja śmierć pozostawi we mnie jedynie niewielki żal w porównaniu do tego, jaki czułem po stracie Jamesa czy Minerwy. Zrobiłem dla ciebie wszystko, co mogłem. Pomyślałem, że należą ci się wyjaśnienia. To wszystko jest bardzo smutne, ale nikt już nic nie może zrobić.
Wydawało się, że skończył. Splótł ręce i zaczął obserwować Harry'ego obojętnie, ze znudzoną cierpliwością. Harry zdawał sobie sprawę, że nie poruszy go gniew, ani łzy, ani nic innego.
Był tylko pustą skorupą, wspomnieniem po prawdopodobnie największym czarodzieju, jaki kiedykolwiek istniał na świecie.
Po raz pierwszy w życiu Harry zdał sobie sprawę, że go kochał. Kochał go i teraz coś bełkotało w nim i łkało, ale ponad to „coś" wybijało się smutne, ale niezłomne postanowienie. Z całą wyrazistością pamiętał jak zabijał węże, kiedy myślał, że są szpiegami i stanowią zbyt wielkie zagrożenie, by pozostawić je przy życiu.
Różdżka Dumbledore'a leżała na blacie, Harry ściskał swoją w dłoni.
Uniósł ją i po raz pierwszy ujrzał na twarzy Dumbledore'a prawdziwe uczucie.
– Jednak jest – powiedział wolno. – Jest coś, co mogę zrobić.
*
Znaleźli Lupina w wieży astronomicznej.
Hermiona nalegała aby sprawdzić to miejsce, skoro i tak do spotkania z Harrym i Malfoyem pozostało im jeszcze kilka minut. Weszli do środka i zaraz potem usłyszeli zbliżające się kroki.
Ron chwycił ją za rękę i pociągnął na schody prowadzące do obserwatorium, w którym stały teleskopy. Uklękli kryjąc się za balustradą i wyglądając przez nią, Hermiona miała nadzieję, że pozostaną niezauważeni.
Właśnie wtedy do pomieszczenia weszli śmierciożercy, wlokąc ze sobą skutego Lupina.
Hermiona rozpoznała przywódcę grupy. Był nim Glizdogon.
– Kto jeszcze z tobą przyszedł? – zapytał, gdy rzucili Lupina na podłogę.
Lupin jęknął, gdy upadł na posadzkę, a jego włosy zamiotły kurz.
– Nikt. Cały czas byłem sam.
– Wiemy, że wysłano cię do mugolskiego świata razem z Potterem!
Skąd szpieg mógł mieć takie informacje?,pomyślała Hermiona gorączkowo. Kim on jest?
– Zostali tam. Przyjechałem tu sam, Peter – odrzekł Lupin spokojnie.
Glizdogon wzdrygnął się lekko.
– Nie mów... nie mów do mnie w ten sposób! Nigdy nic ci nie zrobiłem... Trzymałem cię od tego z dala!
– Jesteś bardzo wspaniałomyślny – odparł Lupin sucho, leżąc na podłodze w łańcuchach.
– I... I bardzo chciałbym, aby tak się stało i tym razem, Remusie – powiedział Glizdogon drżącym głosem – ale musimy wiedzieć, gdzie jest Potter.
Odwrócił się, nie mogąc dłużej patrzyć na Lupina, a Hermiona po raz pierwszy dokładnie ujrzała jego twarz. Malowało się na niej bierne, ohydne zdecydowanie.
– Inaczej – kontynuował łagodnie – będziemy musieli uciec się do tortur.
– A więc będziecie mnie musieli torturować. No, dalej. Nigdy nie byłem tchórzem.
Ron podskoczył przerażony. Hermiona złapała go, przyciągnęła do siebie i poczuła jak tuż przy jej szyi, jego usta układają się w bezgłośne słowa zgrozy i rozpaczy. Z żarliwością pogładziła go uspokajająco po głowie, przylgnęła do niego mocno i pomyślała, że jeśli zauważyli Rona, będą go musieli odrywać od niej siłą.
Zamknęła oczy i wtuliła twarz w jego włosy, starając się nie myśleć co zamierzają zrobić Lupinowi.
Potem zdała sobie sprawę ze swej głupoty i znowu spojrzała w dół. Lupin wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami. Jej ręka zacisnęła się mocno na dłoni Rona. Ale nikt inny ich nie widział.
Może jej i Ronowi uda się ich wziąć przez zaskoczenie...
Zaledwie serce Hermiony wypełniło się nadzieją, a w jej głowie zaczął powstawać plan, drzwi otworzyły się ponownie.
Parę która weszła, rozpoznała równie szybko jak Glizdogona.
Jednym z przybyszów był Voldemort. Serce dziewczyny zaczęło pędzić jak zając, jakby chciało wydostać się z jej piersi i uciec w jakieś bezpieczne miejsce.
Drugą osobą, nie skrępowaną, nie uwięzioną, idącą z własnej woli i swobodnie u boku Czarnego Pana był Draco Malfoy.
– Nadal zbierasz się na odwagę, Glizdogonie? – wycedził Malfoy. Tego głosu nie dało się pomylić, podobnie jak tych włosów. – Pokażę ci jak to się robi.
Wyciągnął różdżkę i skierował ją na Lupina.
Potem powiedział bez wahania:
– Crucio.
Ciało Lupina skręciło się w paroksyzmie bólu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro