Święta 2015: Quatuor Coloribus - Czarny
Kolor czarny.
Czerń to śmierć, otchłań bez dna.
Poczuła, jak zimny sztylet przerażenia i paniki przeszył jej serce, gdy zauważyła, jak zielony błysk światła trafia w jej męża.
Lupin trafiony morderczym zaklęciem przewrócił się, a Tonks, stojąca paręnaście metrów od niego i Dołohowa, usłyszała w głowie trzask spadającego na kamienną podłogę martwego ciała.
Przez moment była pewna, że się przewidziała. Że to nie miało miejsca. Że Remus wcale nie upadł martwy na ziemię. Nie mógł zginąć. Przecież nie on. Prawda?
Stała chwilę, wpatrując się w leżące bez ruchu ciało, a oczy zaszły jej mgłą. Nie. Nie, nie! Nie bardzo rozumiała co się wokół niej dzieje, ale w jednej chwili straciła czucie w nogach, a całe jej ciało zalał zimny pot.
Zaczęła biec. Nie interesowały ją klątwy, które przecinały wciąż powietrze, nie miały dla niej żadnego znaczenia. Nie interesowały ją krzyki. Po prostu biegła, nie zwracając uwagi na otaczający ją świat. Miała jeden cel: znaleźć się jak najszybciej przy mężu.
Po kilku sekundach, które były dla niej wiecznością, rzuciła się na ciało ukochanego. Był blady, zimny, a oczy miał szeroko otwarte. Niebieskie oczy, pełne ciepła i troski, teraz przypominały ciemną otchłań studni. Oczy, w których zgasło życie.
Złapała jego przeraźliwie zimną twarz w dłonie. Łzy zaczęły cieknąć jej po policzkach, spadając na jego brodę. To nie mogła być prawda. Każdy, tylko nie Remus!
Mieli przeżyć. Mieli być szczęśliwą rodziną już zawsze, a w jednej sekundzie jego życie przerwało się jak cienka nić.
– Skarbie... - szeptała, gładząc jego twarz. Przymknęła mu delikatnie powieki i zbliżyła twarz do jego twarzy. – Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Wrócimy do Teddy'ego. Ted cię potrzebuje... Ja cię potrzebuję! – zawyła rozpaczliwie.
Głowa opadła jej na jego nieruchomy tors. Przytulała się do niego, licząc, że zaraz obejmie ją ramionami i szepnie, żeby nie płakała. Że ta wojna się skończy, a oni wrócą razem do domu. Przecież nie mogło być inaczej. Nie tak planowali.
Szlochała w jego koszulę. Miała ochotę go uderzyć, że dał się... zabić. On umarł. Odszedł. Nigdy nie usłyszy jego śmiechu. Nie zobaczy jego oczu. Nie będą leżeć w łóżku i szeptać, że się kochają. Remus nigdy jej nie pocałuje, nie weźmie w ramiona, nie spojrzy w jej oczy. Nie zobaczy jak Teddy dorasta.
Łzy ciekły jej strumieniami, ale ściskała dłoń męża tak mocno, że przed oczami stanął jej widok, jak śmieje się i powtarza, że miażdży mu rękę.
– Wrócimy do Teda, nie mamy wyjścia. Obiecałeś, że wrócimy razem. Obiecałeś, że nie dasz się zabić... nigdy mnie nie zawiodłeś, zawsze dotrzymywałeś obietnic, dlaczego teraz nie możesz?!
Nie wie, jak długo wtulała się w marynarkę męża, wciąż przesiąkniętą jego zapachem. Przez krótki moment usłyszała, jak Remus szepnął, że ją kocha. Odsunęła się z szybko bijącym sercem i spojrzała z nadzieją na ukochaną twarz, na której, ku jej rozpaczy, nic się nie zmieniło.
– Nie... - mruczała – Proszę, nie zostawiaj mnie... Wróć... Ja bez ciebie umrę... Wróć do Teda, on potrzebuje ojca. Potrzebuje cię!
– Kogo moje piękne oczy widzą?! – usłyszała przesycony złością głos za plecami. Szybko odwróciła się w stronę Bellatrix. Na jej twarzy widoczny był złośliwy uśmiech.
Bella bawiła się chwilę różdżką w dłoniach, przyglądając się martwemu Lupinowi i klękającej przy nim kobiecie. Roześmiała się szaleńczo.
– Mam nadzieję, że trafi tam, gdzie trafiają wszystkie potwory – burknęła, a jej głos ociekał zgryźliwością.
– NIE WAŻ SIĘ TAK O NIM MÓWIĆ! JEDYNYM POTWOREM JESTEŚ TY... I CAŁA WASZA SZURNIĘTA GRUPA! NA CZELE Z WASZYM CHORYM PANEM! – wrzasnęła aurorka, podnosząc się gwałtownie na nogi. Wycelowała w ciotkę różdżką, a na jej twarzy pojawiła się dzika wściekłość.
– JAK ŚMIESZ MÓWIĆ TAK O CZARNYM PANU?! Nie rozumiem, po kim rozpaczasz! Zwykłe zwierzę. Mrówek jest bardziej szkoda, niż tej krwiożerczej bestii – nuciła, spoglądając z satysfakcją, jak na twarzy młodej kobiety pojawia się żądza krwi. Prychnęła lekceważąco, wyciągając w jej stronę różdżkę. – Myślałam, że mi przypadnie zaszczyt usunięcia waszej dwójki. Cóż, będę musiała zadowolić się tobą i waszym szczeniakiem. Merda już ogonkiem? A może zaczął szczekać? – zaśmiała się i odparła zaklęcie lecące w jej stronę – No to pokaż, co potrafisz. Pobawmy się trochę, mamy czas. – Machnęła w stronę Tonks różdżką, z której rozbłysło zielone światło.
Aurorka uchyliła się przed nadlatującą klątwą i odskoczyła do tyłu, celując w ciotkę kolejnym zaklęciem. Odparte. Zaczęła więc szaleńczo rzucać każdym zaklęciem, jakie przyszło jej do głowy. Niestety, na marne, bo każde zostawało odbite tarczą. Oczywiście, Lestrange nie zajmowała się jedynie odbijaniem klątw – cały czas rzucała śmiercionośnym urokiem.
– Expulso! – krzyknęła Bella. Ku jej uciesze, Tonks została trafiona i z głuchym łoskotem upadła kilka metrów w tył.
Lestrange szybko do niej doskoczyła i syknęła:
– Proś o szybką śmierć.
– Nigdy – odparła aurorka. Chwyciła różdżkę i podskoczyła na nogi. Nim jednak zdążyła zareagować, pod wpływem zaklęcia różdżka wyleciała jej z dłoni. Aurorka cofnęła się.
– Nie zgrywaj bohaterki. Nikt cię już nie uratuje. Twój kundel już zdechł, więc nic nie stoi mi na przeszkodzie, aby pobawić się trochę z tobą...
– Zamilcz... - wyszeptała z bólem, a po jej twarzy zaczęły płynąć łzy. – Nienawidzę cię. Remus był dobrym człowiekiem, dobrym, rozumiesz?! Nigdy nie zrobił nikomu krzywdy! A ty?! Spójrz na siebie! Zabijasz dla przyjemności! POTWOREM JESTEŚ TY!
– JESTEŚ ZWYKŁĄ ZDRAJCZYNIĄ KRWI! Cieszę się, że twój tatuś i przeklęty mężuś zginęli i żałuję jedynie tego, że nie cierpieli tak, jak ty teraz będziesz! Na twojego szczeniaka również przyjdzie czas!
– DOPADNIE WAS KIEDYŚ SPRAWIEDLIWOŚĆ!
– Jedyne, co otrzymam po zakończeniu wojny, to nagrodę za wierność najpotężniejszemu czarownikowi w dziejach magii! CRUCIO!
Tonks upadła z krzykiem na podłogę, jednak po chwili zagryzła wargi. Nie mogła dać jej tej satysfakcji. Przywoływała obraz Lupina – wszystkie ich pocałunki i wspólne noce, podczas których byli tak blisko, jak nigdy. Widziała jego oczy, czuła jego dotyk na swojej głowie. Wyobrażała sobie, że klęczy przy niej, głaszcząc ją po włosach i szeptając, że wszystko będzie dobrze. Jego dotyk był tak wyraźny, że miała wątpliwości, czy aby na pewno nie zaczyna wariować z bólu.
Bella opuściła różdżkę zdenerwowana. Spojrzała na spoconą twarz swojej krewnej. Tonks otworzyła oczy i już miała coś powiedzieć, gdy kobieta zamachnęła się różdżką i powiedziała z satysfakcją:
– Avada Kedavra!
Tonks poczuła, jak jej serce otrzymuje cios. Upadła na ziemię, a obok niej naprawdę pojawił się Remus. Był przy niej, był obok, prawdziwy. Wyciągnął w jej stronę dłoń, a ona ją pochwyciła – tak cudownie ciepłą, cudownie realną. Podniosła się z ziemi z jego pomocą i spojrzała w jego niebieskie oczy.
– Nie mogę istnieć bez ciebie – szepnął Remus i przytulił się do niej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro