Święta 2015: Quatuor Coloribus - Biały
Kolor Biały.
Biel to nadzieja. Biel to niewinność i czystość. To początek.
Zawsze, kiedy chociaż na chwilę pozwolił myślom swobodnie błądzić, przypominał sobie jej zapłakane oczy. Zapłakane oczy jego matki i zatrważający, pełen poczucia winy wzrok ojca, który jeszcze przez długi czas po wypadku w ich domu, nie potrafił spojrzeć swojemu synowi prosto w oczy.
Jak ogromny horror przeżywa matka, która widzi, jak jej pięcioletnie dziecko walczy o życie? Nieznośny ból, którego nie można sobie wyobrazić, którego nie zrozumie nikt, kto sam nie doświadczył tego na własnej skórze. Czy można to cierpienie do czegoś porównać? Może do powolnego, niezwykle bolesnego rozrywania duszy? Bólu serca, które roztrzaskało się na miliony kawałeczków?
Właśnie to ujrzał mały Remus Lupin, blond włosy urwis, gdy po ciężkiej walce z zakażeniem spowodowanym ugryzieniem wilkołaka, otworzył swoje dziecięce, niewinne oczy. Ujrzał niesamowity ból na twarzy matki i bladą, przerażone oblicze ojca.
Mały chłopiec słabo dźwignął się na szpitalnym łóżku. Rozejrzał się niepewnie po sali. Czuł, jak całe jego ciało było odrętwiałe, jak gdyby zostało odlane z ołowiu. Remus przetarł małymi piąstkami zmęczone podkrążone oczy. Zauważył, że dłonie miał szczelnie owinięte opatrunkami. Nie bardzo rozumiał co się wokół niego działo; jak na małe dziecko przystało, uznał, że po prostu zapadł w zbyt długą drzemkę i to tak wystraszyło jego rodziców. A bandaże na jego rękach to czysty zbieg okoliczności – być może przewrócił się podczas zabawy, nawet nie zwracając na to uwagi, a mili panowie uzdrowiciele postanowili także i tym się zająć.
Matka, do tej pory zajmująca miejsce na krześle przy łóżku, pochyliła się nad nim.
– Skarbie – wyszeptała i czule pogładziła syna po włosach. – Połóż się – stanowczo, ale ciepło nakazała.
– Pójdę po uzdrowiciela – odparł cicho Lyall stojący dotychczas za żoną, odwrócił się na pięcie i szybkim, sztywnym krokiem wyszedł ze sterylnego pomieszczenia.
– Remusku, jak się czujesz? – zapytała ze łzami w oczach kobieta, nie przestając głaskać syna. Głos miała zdławiony, ale na jej zmęczonej, szarej twarzy pojawił się cień ulgi.
Chłopiec poruszył się niespokojnie na łóżku, przymknął oczy i westchnął cicho.
– Słabo.
– Nie przejmuj się – mruczała kobieta, usilnie powstrzymując łzy – To minie. Niedługo wrócimy do domu. Wszystko będzie dobrze.
– Mamo, nie płacz – powiedział zbyt stanowczo jak na pięciolatka. Otworzył szeroko swoje duże, niebieskie oczy i spojrzał na matkę. – Przecież już się obudziłem, nie martw się o mnie.
– Wiem, skarbie. Wiem.
– Nie pamiętam, dlaczego tu jestem – szepnął chłopiec zaspanym głosem i ziewnął.
– To nic takiego. Prześpij się, jeśli tego potrzebujesz. Jako duży facet musisz mieć bardzo dużo sił, więc odpoczywaj – powiedziała z uśmiechem kobieta, przyglądając się Remusowi, który zmęczony ponownie przymknął oczy. – Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Niedługo wrócimy do domu.
Hope patrzyła się na swojego prawie pięcioletniego syna i nie mogła uwierzyć, że go odzyskała, że z nią rozmawia, że jego młody organizm poradził sobie z infekcją, która miała go zabić. Co prawda doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że czeka ich jeszcze długa przeprawa... Jednak czuła ogarniające ją wzruszenie.
Po jej policzku spłynęła łza. Potem kolejna i kolejna. Płakała cicho, ze szczęścia, ale również i strachu o przyszłość.
Mały Remus nie był jeszcze świadomy tego, co go czeka, co zesłał na niego okrutny los. Wilkołak postanowił go zabić, ale szczęśliwie, bądź nie – nie udało mu się tego dokonać i niewinne dziecko skazał na potępienie do końca życia. Za to ona – zwykła mugolka, która jeszcze parę lat temu nie miała pojęcia o istnieniu równoległego magicznego świata – niestety doskonale zdawała sobie sprawę, co oznaczało wybudzenie się Remusa.
Podczas gdy syn w śpiączce walczył o życie, rozmawiała trochę z mężem. Tylko trochę, bo oboje pogrążeni w rozpaczy i strachu o ich jedyne, ukochane dziecko, nie potrafili dyskutować zbyt długo; całe dnie spędzali przy jego łóżku, śpiąc na niewygodnych, drewnianych krzesłach lub wpatrując się w jego nieruchomą, bladą twarz. Sama nie miała wtedy jeszcze zbyt dużej wiedzy dotyczącej wilkołaków, ale podczas tej krótkiej wymiany zdań na początku pobytu w szpitalu dowiedziała się, że jeśli Remus się wybudzi, zostanie wilkołakiem. Do końca życia będzie walczył z likantropią i nie ma niczego, co mogłoby mu pomóc.
Remus dopiero po kilkunastu latach dowiedział się, co wydarzyło się po tym, kiedy ponownie usnął. Wiedział, że matka odeszła od jego łóżka porozmawiać z prowadzącym uzdrowicielem i ten podczas tej rozmowy, potwierdził najgorsze obawy rodziców dotyczące chłopca.
Tyle lat. Tyle lat prześladują go te wspomnienia. Łzy matki, strach ojca, pierwsza pełnia. Dumbledore i jego niespodziewana wizyta w domu, ogromna radość całej rodziny Lupinów. Pierwszy dzień w Hogwarcie, kłamstwa dotyczące chorej matki. Bijąca wierzba. Huncowci i ich Mapa. Wszystkie nocne wyprawy podczas pełni. Lekcje. Egzaminy. Pierwsza wojna i śmierć Potterów. Walka, ból, krew i łzy. Utrata przyjaciół, najbliższych mu osób, które nie widziały w nim jedynie potwora...
W tym momencie mężczyzna zacisnął mocniej powieki i z cichym sykiem wtulił głowę w miękka, białą poduszkę. Naprawdę nie chciał obudzić drobnej postaci leżącej u jego boku, więc starał się, jak mógł, żeby uspokoić rozdygotane ciało.
Chwilę walczył z piekącymi oczami i ściśniętym gardłem, ale po raz kolejny poniósł na tym polu porażkę i po jego policzkach zaczęły ściekać słone łzy. Przygnębienia i bezsilności, ale były to też łzy radości, że obok siebie ma najbliższą mu osobę, którą kochał całym sercem i której gdyby tylko mógł, przychyliłby nieba i skradł gwiazdy z nieba, bo ona na to wszystko zasługiwała. Gdyby musiał, oddałby za nią życie, nie wahając się nawet sekundę.
Czuł się bezradny i zdołowany. Kochał Dorę ponad wszystko na tym złym i okrutnym świecie, ale doskonale pojmował jak bardzo ją rani i właśnie za to się nienawidził. Widział, jak Nimfadora przyglądała się dzieciom ich przyjaciół. Jak bardzo pragnęła mieć własną córkę, której będzie mogła pleść warkocze, lub syna, którego będzie mogła chwalić za zyskanie odznaki zawodnika roku w Qudditchu . Ona tak pragnęła zaznać smaku macierzyństwa, a on nie mógł nic na to poradzić!
Dora szanowała jego decyzję, mimo że gołym okiem widoczne było to, iż sprawia jej to ból. Wiele razy, gdy widział ją z jakimś dzieckiem, odwracał wzrok z miną winowajcy, nie mogąc znieść myśli, że jego ukochana jest nieszczęśliwa. Przez niego, jego chorobę, jego problem, który stał się także jej problemem. Zrzucił na nią swoje utrapienie, chociaż nie miał do tego prawa.
Oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jakie ryzyko niosłaby za sobą ciąża Dory, jak wiele mogłaby ich kosztować decyzja o posiadaniu potomka. Przecież mogła umrzeć, a dziecko mogło być chore. A jeśli jakimś cudem Dorze udałoby się szczęśliwie donosić ciąże, a dziecko urodziłoby się zdrowe, z pewnością przejęłoby pewne wilcze cechy. Mogło być silne, szybkie i sprawne. Mogło być także bezwzględne, dzikie i żądne krwi.
Jego ciałem niespodziewanie szarpnął szloch, więc docisnął głowę mocniej do poduszki, przeklinając się w myślach. Pomimo trudności z oddychaniem robił wszystko, aby tylko nie obudzić Dory. Niestety, jego starania poszły na marne, bo po krótkiej chwili poczuł ciepłe ciało przytulające się do jego pleców.
– Remusku...
– Przepraszam – szepnął udręczony, odwracając się twarzą do żony.
– Remus... – powiedziała Dora, przyglądając się mu z czułością i troską. Kciukiem delikatnie starła płynącą po jego policzku łzę rozpaczy. Złapała jego twarz w swoje dłonie i złożyła na jego ustach słodki, niewinny pocałunek.
– Nie chciałem cię obudzić – odparł ze skruchą, przytulając się do żony.
Kobieta wcisnęła się w jego ramię, z całej siły tuląc twarz do jego torsu.
– Powinieneś był mnie obudzić.
– Nie – westchnął.
– Znowu męczą cię te koszmary? – zapytała, rysując mu palcem esy-floresy na brzuchu.
Remus cicho przytaknął i wtulił swoją twarz we włosy żony, wdychając jej słodki zapach.
Leżeli w ciszy, a jego oddech powoli zaczął wracać do normalności. Nic nie działało na niego tak uspokajająco, jak obecność Dory, jego nigdy niegasnącego promyczka nadziei.
– Powinieneś się czegoś napić. Jesteś cały rozgorączkowany – powiedziała po chwili zaniepokojona. Spojrzała na ukochanego. Wpatrywał się w nią bladą jeszcze twarzą, jednak nic nie mówił.
– To tylko przez twoją obecność – odparł zadziornie po chwili.
– Dobra, dobra, panie Lupin – zaśmiała się aurorka i usiadła na łóżku. Złapała dłoń męża i zaczęła ją gładzić swoimi palcami. Przyglądała mu się z uśmiechem i iskierkami w oczach. – Kakao czy Mięta?
– A czy ciebie znajdę w menu?
– Tylko na deser – odparła. Nachyliła się nad mężem i złożyła na twarzy Remusa kilka szybkich całusów. Jednak nim Huncwot zdążył zareagować, szybko się od niego odsunęła.
Długo jednak nie pozostawał jej dłużny. Równie prędko usiadł, pociągnął ją ponownie na łóżko i przygniatając swoim ciałem, zaczął obdarowywać jej szyję pocałunkami.
– A czy dziś mogę być niegrzecznym chłopcem i zacząć od deseru?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro