Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Świąteczne zaproszenie

— Mamusiu... — powiedziała niewinnym głosem dziewczynka, zerkając na zaczerwienioną z zimna twarz rodzicielki.

— Tak, kochanie? — odpowiedziała kobieta, a lekki uśmiech zagościł na jej ustach.

— Zajdziemy na pocztę? Chciałabym wysłać list.

Dziecko mocniej ścisnęło rękę matki, w nadziei, że dzięki temu ta zgodzi się na propozycję dalszego spaceru. Fioletowa torebeczka z kolorowym nadrukiem wesoło dyndała na ramieniu dziewczynki, kiedy ta przeskakiwała większe grudki śniegu.

— Jaki list? Do kogo? — W głosie Marzeny można było wyczuć nutę zdziwienia.

Jej pięcioletnia córka dopiero zaczynała przygodę z czytaniem i pisaniem. Była zawzięta, rysowała mnóstwo szlaczków, a książki kochała bardziej niż pluszowego misia, z którym zasypiała. Większość z bajek znała na pamięć, więc do nauki czytania konieczny okazał się zakup nowych zbiorów z opowieściami o księżniczkach.

— Nie mogę ci powiedzieć, mamusiu. — Mała zaśmiała się i kopnęła kamyk leżący na pokrytym udeptanym śniegiem chodniku.

Rodzicielka pokręciła głową, ale nie mogła się nie uśmiechnąć. Wiedziała, że ktoś pomógł dziewczynce napisać list. Zagadką pozostawało, kto.

Promienie słońca próbowały przedostać się przez chmury, kiedy obie stanęły przed budynkiem poczty. Justysia spojrzała na mamę i ze zniecierpliwieniem zaczęła ciągnąć za rękaw jej dwurzędowego, brunatnego płaszcza.

— Szybciej. Zobacz — wskazała frontowe drzwi — ta pani zaraz zamknie je na klucz! — krzyknęła przerażona wizją niewysłania ważnej wiadomości.

Marzena tylko zaśmiała się i dała wciągnąć do ciepłego wnętrza budynku. Nie skomentowała słów córki, a przecież pani, która rzekomo miała zamknąć drzwi, była sprzedawczynią w osiedlowym sklepiku.

Stanęły w kolejce przy okienku, które przeznaczone było do nadawania paczek i różnych przesyłek. Mężczyzna przed nimi odwrócił się i uśmiechnął do Justysi, a ta pomachała mu energicznie małą rączką na przywitanie, mimo że stał niecałe pół metra od niej.

Mama skarciła ją, cicho tłumacząc, że w takich miejscach trzeba zachowywać się grzecznie i spokojnie.

Kiedy wreszcie nadeszła ich kolej, a kobieta za szybą uśmiechnęła się ciepło, mówiąc krótkie: ,,dzień dobry, w czym mogę pomóc?", dziewczynka otworzyła zapięcie swojej torebeczki.

— Dzień dobry. Chciałabym wysłać ten list, proszę pani. — Przesunęła błękitną kopertę po blacie i podrapała się po małym nosie.

Kobieta wzięła korespondencję do ręki i zerknęła na adres odbiorcy. To, co zobaczyła, wprawiło ją w niemałe osłupienie. Spojrzała na Justysię, a następnie na jej matkę. Zmarszczyła brwi, a potem w zdziwieniu uniosła jedną z nich.

— Nie za bardzo wiem... — zaczęła.

— Ale czego pani nie wie? — zapytała Marzena, podejrzliwie zerkając kątem oka na córkę.

— Jak listonosz ma dostarczyć ten list do Nieba.

***


15 lat później

Siedzę w fotelu obitym przyjemnym w dotyku welurem. Miękki koc okrywa mnie od pasa w dół, chociaż mogę się założyć, że stopy mam zimne. Gorąca, cytrynowa sencha z miodem i imbirem ogrzewa moje dłonie. Obserwuję widok za oknem. Płatki śniegu zdają się tańczyć na wieczornym niebie, a dachy przykryte są ich grubą warstwą.

Ze starej wieży stereo słychać wydobywające się pierwsze ciche dźwięki piosenki z lat dziewięćdziesiątych. Przymykam oczy i rozkoszuję się tą chwilą spokoju.

Całkowicie się odprężam, upijając łyk herbaty. Nieduża choinka postawiona na szafce świeci na wpół jasno. Uśmiecham się sama do siebie na ten świąteczny, urokliwy widok.

Święta to piękny czas, ale czy dla wszystkich? Niektórzy ludzie siedzą sami w domu, przed telewizorem. Słuchają kolęd śpiewanych przez artystów. Nie mają z kim porozmawiać. Stracili rodziny w wypadkach albo pokłócili się z bliskimi. Są samotni w dni, które powinny zbliżać, nie oddalać.

Przez smutne myśli, czuję formującą się w gardle gulę. Dobrze rozumiem część z tych osób. Podczas każdych świąt kogoś mi brakuje.

Wzdycham, a kilka łez spływa mi po policzku i skapuje na dekolt bluzki.

Odkładam kubek z zieloną herbatą i wstaję, składając koc. Ułożony w kostkę kładę na siedzisko fotela.

Podchodzę do toaletki, zapalam światełko niezbędne do wykonania makijażu po zapadnięciu zmroku i wyjmuję potrzebne kosmetyki.

Efekt finalny zadowala mnie w pełni. Powieki błyszczą dzięki dobrze napigmentowanym, brokatowym cieniom, a matowa, czerwona szminka nadaje ustom elegancji.

Kreacja na dzisiaj: czarna, prosta sukienka za kolano. Zakładam ją, a zamek, który jest wszyty w jej bok, tylko ułatwia to zadanie. Prostownica osiąga odpowiednią temperaturę do zrobienia delikatnych loków, więc zabieram się do ich wykonania.

Kobieta w lustrze uśmiecha się i wydaje się szczęśliwa, ale czy na pewno?

,,Czy na pewno jestem szczęśliwa?", pytam siebie w myślach, ale nie odpowiadam. Nie znam odpowiedzi.

Patrzę na nieduże pudełeczko, w którym znajdują się kolczyki dla siostry. Kupiłam jej pod choinkę. Chociaż i bez nich będzie szczęśliwa. Rodzice o nic nie robią jej wyrzutów, nawet o złe oceny. Potrafi ubłagać ich o skrócenie kary, po upływie zaledwie kilku godzin, odkąd ją dostanie! Nie musi robić nic w domu, bo się ,,uczy". Kiedy Paulina się urodziła, ja zostałam zepchnięta na bok. Stałam się tą gorszą córką i jestem nią do dziś, chociaż moje zachowanie jest nieporównywalne z jej wyskokami.

Gdy ja byłam w jej wieku i przyniosłam gorszy stopień, chociażby tróję, dostawałam po twarzy. Chodziłam w wyblakniętych ubraniach i kolorowych spodniach, bo mama nie przyjmowała do wiadomości, że mi się nie podobają. Płakałam w swoim pokoju i kuliłam się przed krzykami rodziców, wyzywających mnie okropnymi epitetami, które do dziś słyszę w głowie. Zresztą, z biegiem czasu wcale nie przestali mi ubliżać.

 Nie zdasz matury, zobaczysz. Będziesz nikim. Nie poradzisz sobie w życiu powiedziała matka, patrząc mi prosto w oczy.

W tamtej chwili w moim sercu pojawiła się nowa szpilka. A w głowie kolejna rysa na psychice.

Niesprawiedliwość, z jaką od początku traktowali nas rodzice, była trudna do zniesienia, ale najbardziej bolało mnie właśnie to, jak diametralnie pogorszył się mój kontakt z mamą. Do szóstego roku życia naprawdę czułam się przez nią kochana i wspierana. Później wszystkie jej ciepłe uczucia przejęła moja młodsza siostra.

,,Dlaczego Paulina jest traktowana jak księżniczka, a ja miałam i nadal mam pod górkę?"

Słyszę skrzypnięcie drzwi wejściowych, więc gaszę światło przy toaletce i schodzę po schodach.

— Jestem już gotowa, tato — mówię, perfumując się moim ulubionym zapachem bazującym na drewnie sandałowym, wanilii, karmelu i brzoskwini.

— Myślałem, że ten twój chłoptaś cię przywiezie do babci. — Krzywi się. Nie wiem, czy przez perfumy, czy na myśl o moim facecie.

Paweł od początku im się nie podobał. Bo włosy nie takie i styl ubierania jakiś dziwny. Jednak nieważne byłoby to, jeżeli miałby samochód ze skórzanymi siedzeniami i posadę policjanta albo wojskowego.

Już dawno ustaliliśmy, że przed południem pojadę z nim do jego dziadków. Przyjechali także rodzice Pawła. Było miło, bez zgrzytów i niepotrzebnych sprzeczek. To są prawdziwe święta. Nieudawane święta. Nie chciałam zawracać głowy mojemu chłopakowi wożeniem mnie po całej okolicy, dlatego wysłałam ojcu esemesa z pytaniem, czy przyjechałby po mnie pod nasz dom około siedemnastej. Odpowiedzi nie dostałam, ale jak widać, sprawiło mu to duży problem.

— To jest Paweł, a jego dziadkowie bardzo się ucieszyli, że chociaż chwilę z nimi posiedziałam — z każdym słowem coraz bardziej podnoszę głos — tylko wy nie potraficie się zachować. — Kręcę głową i zakładam ciepły płaszcz obszyty od środka sztucznym futerkiem. Czerwone buty na szpilce zapinam nad kostką i patrzę w oczy ojca.

— Możemy iść i odstawić tę szopkę — mówię bardziej do siebie niż do niego. Dlatego nie spodziewam się, że podejmie temat.

— Jaką szopkę? Co znowu wymyślasz, Justyna? — Mijam go, ale przystaję na jego słowa. Odwracam głowę w jego stronę i odpowiadam, wyrzucając z siebie zbyt długo skrywane cierpienie:

— Zawsze tak jest. Kłótnie, wyżywanie się na mnie, ubliżanie. To robisz źle, a tamto jeszcze gorzej. Tutaj niedokładnie odkurzyłaś, leży paproch. Przejrzyjcie na oczy, do cholery! To ja w tym domu robię najwięcej, chodzę za wami jak jakaś prywatna służka i sprzątam zrobiony przez was bałagan. Skończyłam szkołę, zdałam maturę. Zaczęłam pracować i mam te swoje parę groszy, które chciałabym odłożyć na studia. Jednak jak mam to zrobić skoro mam trzy pary spodni, a jedna się już przetarła od zbyt częstego zakładania? Paulina ma z piętnaście par, a ciągle dokupujecie jej nowe. Koszule, koszulki, spódnice. Też jestem waszą córką. Nie dostrzegacie tego? Od małego byłam przez was krytykowana. Ja wyjdę na ludzi, mam osoby, na które mogę liczyć. Ale bardzo boję się o to, że wam nikt nie pomoże, kiedy mnie w tym domu już nie będzie.

Wypowiadam te słowa, a kamień ciążący mi na sercu od lat, rozpada się, kruszy na małe kawałeczki.

Staram się nie płakać. Muszę nauczyć się być silna. 

Naciskam klamkę i wychodzę na zewnątrz.

***

— Może dolać ci barszczu, perełko? — pyta mnie babcia Hania, a ja kręcę głową, ale uśmiecham się do niej ciepło i ściskam jej spracowaną, pomarszczoną dłoń.

Siedzę na kanapie, a miejsca po mojej prawej stronie nikt nie zajmuje. Nikt nie siada przy wolnym nakryciu, a ja dziwię się, bo babcia nigdy wcześniej nie stawiała talerza dla zbłąkanego wędrowca.

,,Pewnie pomyliła się przy liczeniu", myślę.

Jednak nie mogę pozbyć się natrętnej myśli, że wcale nie o to tutaj chodzi.

W głowie formuje się wspomnienie niebieskiej koperty.

Rozglądam się, a moja najbliższa rodzina pogrążona jest w głośnej dyskusji na temat, którego nie mogę wyłapać. Moja matka szepcze coś siostrze na ucho i obie śmieją się w najlepsze.

Niebieska koperta...

Patrzę jeszcze raz na puste miejsce, a do oczu napływają mi łzy.

,,Może mój nieżyjący braciszek wreszcie skorzystał z zaproszenia...?"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro