Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

01. Wariat, który się boi

Harry nie wiedział czy nie zwariował. Ostatnie dni wydawały mu się istnym szaleństwem, sennym marzeniem, z którego zaraz się wybudzi i okaże się, że znowu jest w komórce pod schodami, a Dudley skacze po schodach tylko po to, aby go zdenerwować.

Nie mógł uwierzyć, że w końcu będzie miał szansę, by wyrwać się z tego piekła. Świadomość tego, że nie będzie musiał więcej spać na zatęchłym materacu, czytać książek, które dostawał od nauczyciela angielskiego, w słabym świetle żarówki i rysować na kartkach, które Dudley wyrzucał pogniecione do kosza na śmieci, a Harry je wyciągał, bo wizja tego, że nie ma na czym rysować, była gorsza niż brak kolacji.

Czasami zastanawiał się co będzie z nim za kilka lat. Kiedy pójdzie do liceum. I nie mógł sobie tego wyobrazić. Wizja tego, że dopóki nie osiągnie osiemnastu lat i stanie się pełnoletni, będzie skazany na życie z Dursleyami powodowała, że miał ochotę krzyczeć, ale jedynie co mógł zrobić to zacisnąć dłonie w pięści tak, że krótkie paznokcie wbijały w skórę i robiły się krwawe półksiężyce, bo ciotka Petunia będąca w salonie z koleżankami nie mogła go usłyszeć.

Potem stwierdzał, że ucieknie.

Zostawi za sobą ten piekielnie idealny Privet Drive 4 i będzie mógł w końcu odetchnąć. Wizja tułania się po Londynie czy całym kraju bez grosza przy duszy była lepsza, niż kolejne lata spełniania każdego absurdalnego polecenia wuja Vernona i słyszenia tego przeklętego chłopcze!

A potem przyszedł list i ta wielka zmiana, o której Harry zawsze marzył. Nie spodziewał się jednak, że przyjmie ona postać wielkiego i zarośniętego mężczyzny, który powie mu, że jest czarodziejem, ale Potter nie narzekał. To wszystko jednak zostało po raz kolejny zniszczone, kiedy dowiedział się, że każdy znał jego imię i nazwisko, bo był sławny. Harry nie rozumiał jak czarodzieje mogli pozwolić, by ich wybawiciel – jak sądzili, bo trudno mu było uwierzyć, że roczne dziecko mogło zabić czarnoksiężnika – spał w komórce pod schodami i uciekał na dach przed chłopakami, którzy chcieli znowu zobaczyć jak w jego zielonych oczach stają łzy ból,u kiedy deptali mu po palcach i okładami kijami po plecach.

Ale może i życie Harry'ego się zmieniło, on nadal był taki sam. Ciągle się bał, liczył na kolejne ostre słowa i z każdej strony czekał na atak. Rozglądał się uważnie i wypatrywał zagrożenia, bo tego właśnie nauczyło go życie – jeśli zdarzyła ci się jedna dobra rzecz, licz się z tym, że zaraz przyjdzie cała masa rzeczy, które spowodują, że będziesz chciał umrzeć.

Strach ten nie opuścił go nawet wtedy, kiedy trzymał w dłoni różdżkę, która jak mówił pan Ollivander, sama go wybrała. Ten kawałek patyka miał spowodować to, że będzie mógł się obronić – rzucić zaklęcie i patrzeć na efekty swoich działań. On jednak czuł się jakby ktoś powiedział mu, że znowu był skazany na pomoc z zewnątrz, bo wiedział, że jeśli Dudley mu ją zabierze to znowu stanie się nikim (a może ciągle nim był tylko przez to co usłyszał do Hagrida dał sobie nikłą nadzieję, że jest inaczej). Jednak wiedział, że może czarować bez różdżki. Robił tak już przecież i wtedy czuł, że magia wypełnia go od środka, zalewa niczym wodospad i szuka ujścia, które Harry jej dawał, bo inaczej utopiłby się w niej i nie mógł normalnie oddychać. A kiedy ona wylewała się z niego czuł, że bierze prawdziwy oddech, który nie był urywanym świstem tylko po to, aby dostarczyć tlenu do organizmu i nie spowodować jeszcze większego bólu w potłuczonych żebrach. Harry wtedy czuł, że naprawdę istniał.

Jego życie było niczym więcej jak służeniem strachowi.

Wypełniał każdą jego wolę i zgadzał się z każdym najmniejszym szeptem. Bo to właśnie strach, a nie odwaga, powodowały, że czasami udało mu się uciec przed zamachniętą pięścią wuja Vernona czy gangiem Dudleya.

Dlatego ze strachu, nakazał Hagridowi oddać śnieżnobiałą sowę jaką ten mu kupił w prezencie, bo wiedział, że wujostwo nie będzie zachwycone. A Harry nie miał zamiaru oderwać tylko po to, aby móc zachować zwierzaka, który był hałaśliwy i patrzył na Pottera tymi pustymi żółtymi oczami jakby chciał go zadziobać w nocy, kiedy ten będzie spał.

Strach, a może odrobina zdrowego rozsądku, spowodowała to, że obiecał sobie, że nigdy nie powie wujostwu o tym, że w jego skrytce bankowej była cała masa złota, a on był jakąś gwiazdą, którą każdy znał z imienia i nazwiska. Wtedy też pomyślał, że ludzie mogą go znać, a tak naprawdę nie wiedzieć kim był.

Ale jego życiem nie rządził tylko ten zwierzęcy odruch, ale i jeszcze kilka innych rzeczy. Dlatego kiedy zobaczył te wszystkie galeony, sykle i knuty, stwierdził, że w końcu może kupić coś dla siebie. Oczywiście wiedział, że Hagrid miał mu pomóc w zakupach do szkoły, ale Harry chciał skorzystać z okazji i po raz pierwszy w życiu kupić sobie coś z okazji urodzin. Może cała masa książek, od których uginały mu się kolana, kiedy szedł z nimi do kasy i spędzenie wśród regałów w księgarni chyba kilkadziesiąt minut, głaszcząc brzegi ksiąg i wdychając ich zapach, nie było marzeniem każdego jedenastolatka, ale Harry czuł się wtedy dobrze. Poza tym – korzystając z okazji i pomocy jasnowłosego chłopca, który też akurat był u madame Malkin na zakupach – kupił sobie ubrania, które po raz pierwszy nie były po Dudleyu i nie powodowały, że wyglądał jakby się w nich topił. Pachniały świeżością i były miękkie w dotyku, a to dla Harry'ego było najważniejsze.

Ale stojąc samotnie przed dworcem King's Cross, mając przy sobie strasznie ciężki kufer gdzie spakował wszystko co posiadał, patrząc jak samochód jego wuja odjeżdżał z piskiem opon i wręcz słyszał śmiech Vernona, mógł sobie wyobrazić jego minę, kiedy przemoknięty Harry stanie przed drzwiami domu, bo to wszystko okazało się kłamstwem. Żartem, na który dał się nabrać, bo był zbyt naiwny i głupi, by wcześniej się zorientować, że to kolejny kawał pod tytułem „jak bardzo można wykorzystać głupią sierotę, która nikogo nie interesuje". Harry stojąc tak czuł jak strach go pożerał, a jego macki wręcz dusiły go i nie pozwalały zrobić kroku w przód. Miał wrażenie, że ziemia się pod nim zapadła, a on mógł jedynie patrzeć jak cały świat legł w gruzach. A może to on pękał niczym lustro na milion, drobnych fragmentów, których nikt nie potrafił zebrać i ułożyć, by znów tworzyły całość, a z innymi wszystko było w porządku.

Pomimo skali tego strachu i tego co on z nim robił, Harry'emu zawsze udawało się jakoś wydostać z jego obślizgłych macek. Miał w sobie jakąś siłę, która kazała mu żyć i iść dalej pomimo tych wszystkich myśli, że nie czekało go nic miłego tylko kolejne rozczarowania i obelgi, brnął dalej.

Zanim ruszył na peron, z którego miał odjechać pociąg, który zabierze go do Hogwartu, poszedł do dworcowej łazienki, ciągnąc za sobą kufer i przepychając się wśród innych, dorosłych ludzi. Strach kazał mu zadawać wszystkie pytania jakie mógł wymyśleć i wręcz zmuszać Hagrida, by ten odpowiadał mu na nie, raz za razem. Przebrał się w ubrania, które kupił na ulicy Pokątnej, a rzeczy po Dudley'u schował głęboko do kufra. Przyjrzał się sobie i zdziwił jak bardzo drobny był. Jeansy, które miał na sobie były po raz pierwszy odpowiednie w pasie i nie musiał ich związywać paskiem, by nie spadały mu do kolan, a czarna koszula miała mankiety, które nie opadały mu na palce tylko ładnie przylegały do nadgarstków. Potter poprawił włosy, które i tak nie mogły ukryć blizny. Błyskawica, która podobno była jedyną pozostałością po tamtej nocy kiedy zabili jego rodziców, początek miała na czole, po prawej stronie, rozchodziła wręcz po całości, zachodząc między brwi, ciągnęła przez łuk brwiowy, a jeden z odnóży szedł, aż do kości policzkowej. Harry jej nienawidził, a ciotka Petunia kazała mu zawsze zakrywać to paskudztwo.

Potem ruszył. I kiedy już prawie był przed ścianą, która miała zaprowadzić go na peron 9 i ¾, stanął nagle. Czy to właśnie ten moment? Harry czuł jak serce mu waliło prawie nie wyrywając się z piersi na myśl, że zaraz się obudzi i to wszystko okaże się snem. Jeśli chwila, w której zamiast przejść przez ścianę, wpadnie w nią i ocknie się na Privet Drive, to Harry nie chciał zrobić chociażby kroku w przód. Czuł jak jego ręce się pocą i zaczynają lekko drżeć, tak jak wtedy, kiedy miał dostać kolejny sprawdzian w szkole, którego nie mógł napisać tak dobrze jakby chciał, tylko tak żeby dostać ocenę gorszą od kuzyna, bo przecież nie mógł być od niego lepszy.

Poprawił zapięty mankiet koszuli i odstawił kufer na podłogę dworca. Miał czas. Wmówił wujowi, że pociąg odjeżdża pół godziny wcześniej, niż było w rzeczywistości, by mieć na to wszystko chwilę jakby przeczuwając, że strach znowu go obezwładni.

I mógłby tak stać całą wieczność, wbijając swoje spojrzenie w kamienną ścianę, ale jakaś kobieta stanęła koło niego, a Harry w końcu oderwał wzrok i spojrzał na nią. Miała rude włosy, była dość krągła i uśmiechała się tak miło jakby chciała mu zaproponować wszystkie słodycze tego świata.

‒ Wszystko w porządku, kochaneczku? ‒ zapytała się, pochylając w jego stronę i ignorując swoje dzieci, które stały za nią i zaczęły narzekać na to, że już dawno powinni pakować kufry do pociągu, bo inaczej nie znajdą wolnego przedziału.

‒ Przepraszam ‒ odpowiedział szybko. Nie powinien tak tam stać. Starał się odsunąć, ale stojący obok kufer mu w tym przeszkodził i wywrócił się o niego, lądując na podłodze i uderzając się boleśnie w rękę. Zagryzł zęby z bólu, bo już dawno się nauczył, żeby nie krzyczeć. Krzyki w niczym nie pomogają, a czasami powodowały, że było jeszcze gorzej. Przymknął na chwilę powieki, kiedy usłyszał śmiech i przez chwilę miał wrażenie, że nic się nie zmieniło. Mógł mieć różdżkę, nowe ubrania i marzenia, ale nadal był nikim. Kimś z kogo można się śmiać i traktować jak worek treningowy.

‒ Ron, Fred, George! ‒ usłyszał krzyk tamtej rudowłosej kobiety. ‒ To nie jest śmieszne. I nie stójcie, tak na Merlina tylko mu pomóżcie.

Zanim zdążył zareagować czy sam się podnieść, poczuł jak z obu stron ktoś go chwycił i podniódł mocno do góry. Zaczął się wyrywać, bo taki ruch kojarzył mu się tylko z Piercem – kumplem Dudley'a, który robił tak żeby jego kuzyn miał odpowiednie warunki do tego, by posłać Harry'emu prawy sierpowy prosto w brzuch. A potem Harry wymiotował krwią i w lustrze oglądał coraz to bardziej kolorowe siniaki.

‒ Hej, młody spokojnie! ‒ Jeden z chłopaków, który go podniósł, uniósł ręce przed siebie, pokazując, że nic nie chciał mu zrobić. Harry spojrzał na niego wściekle i odgarnął włosy, które zasłaniały mu widok. Dopiero jak zobaczył niebieskie, rozszerzone oczy i otwierające się usta w szoku, zrozumiał, że ten rudzielec w swetrze z literą F na piersi, musiał zobaczyć jego rozgałęzioną błyskawicę.

‒ Na gacie Merlina...





***



Harry sam nie wiedział jak wylądował w przedziale z jednym z tych rudych chłopców. Musiał chyba mocniej uderzyć się głowę podczas upadku, a zdenerwowanie faktem, że znowu zbił okulary, spowodowało, że jakimś cudem przeszedł przez przejście na magiczny peron ściśnięty pomiędzy rudzielcami. Dał sobie również wnieść kufer do pociągu jakby nie mógł zrobić tego sam tylko znowu wyglądać jak nieporadna sierotka. A kiedy usiadł w przedziale, zaczął w tłumie wypatrywać tego ulizanego blondwłosego chłopca, którego spotkał w sklepie odzieżowym i uzmysłowił sobie, że nawet nie poznał jego imienia.

‒ Jestem Ron Weasley ‒ powiedział rudowłosy chłopak, który usiadł naprzeciwko niego i wyciągnął przed siebie dłoń. ‒ A ty jesteś Harry Potter, tak?

‒ Tak ‒ potwierdził i wrócił do przyglądania się czarodziejom. Nie rozumiał po co ten chłopak – Ron – pytał się go jak się nazywa skoro doskonale wiedział. Dopiero kiedy wybiła jedenasta, a pociąg ruszył i Harry'emu przez chwilę wydawało się, że widział tak samo platynowe włosy u jakiegoś poważnego mężczyzny, który stał oparty o laskę i przyglądał się beznamiętnie czerwonej lokomotywie.

‒ Więc, w jakim domu będziesz?

‒ Nie wiem ‒ wzruszył ramionami i zerknął na piegowatą twarz Rona. ‒ Przeczytałem, że Tiara Przydziału o tym decyduje.

‒ Przeczytałeś? ‒ upewnił się rudzielec i zrobił taką minę jakby czytanie czegokolwiek było okropną karą. ‒ Ja pewnie będę w Gryffindorze, jak każdy w mojej rodzinie. Wiesz, to ten dom gdzie trafiają odważni i honorowi. Nie to co ci Ślizgoni.

Ostatnie zdanie Ron wypowiedział takim głosem jakby mówił o czymś naprawdę ohydnym. Harry często słyszał ten ton. Wuj Vernon zwracał się tak do niego, kiedy Potter znowu zrobił coś niewłaściwego, albo mężczyzna miał po prostu gorszy dzień w pracy.

Harry pomyślał, że w takim razie nie nadawał się, aby być w Gryffindorze. Nie był, ani odważny, ani honorowy. Był nikim.

‒ Ślizgoni?

‒ Och, no wiesz. Osoby ze Slytherinu. Czarodzieje, którzy lubują się w czarnej magii i myślą, że są nie wiadomo kim. A tak naprawdę to napuszone bałwany, które myślą, że coś potrafią, bo są bogaci.

Harry pomyślał, że Ron jak na kogoś kto jeszcze nie dojechał do Hogwartu, a miał już wyrobione zdanie o części jej uczniów, był naprawdę głupi. Zerknął tęsknie w stronę drzwi do przedziału. Zaczął żałować, że w ogóle tu usiadł. Może gdyby nie mama Rona, w ogóle nie wszedłby na magiczny peron, tylko odwrócił się i odszedł. Jednak wizja powrotu na Privet Drive, powodowała, że jeszcze bardziej kurczył się w sobie.

Nie chciał jechać do miejsca gdzie znowu będzie oceniany przez pryzmat rzeczy, na które nie miał wpływu. W tym świecie, nie był tylko Harrym, a Chłopcem-Który-Przeżył i tak właśnie oceniali go ludzie. Widział to w spojrzeniach rodziny Weasley i tych, którzy na peronie dostrzegli jego rozległą bliznę. Jechał właśnie do szkoły, gdzie przez siedem lat będzie oceniany na postawie tego do jakiego domu należy.

Harry'emu wydawało się, że ściany przedziału zaczynały się kurczyć i wręcz przybliżać do niego. Z każdym szybkim oddechem czuł, że obraz rozmazywał mu się przed oczami. Zamiast rudych włosów Rona widział pomarańczową plamę, a pytania chłopaka zlewały się w jeden wielki bełkot.

Wstał gwałtownie i nie przejmując się niczym, otworzył z hukiem drzwi i wypadł na korytarz prawie zderzając się z jakąś dziewczyną, której napuszone włosy były prawie wszędzie. Nie miał pojęcia gdzie iść i rozglądał się na boki niczym zwierzę w zapędzone w pułapkę, które poszukuje jakieś ucieczki. Strach znowu opanował całe jego ciało i wręcz łaskotał podskórnie. Potter wpadł w pułapkę i kiedy to do niego dotarło, poczuł, że oczy zaszły mu łzami.

Jak on bardzo chciał żeby okazało się, że po prostu zwariował. 







****

Napisane pod wpływem chwili, częściowo przemyślane, raczej krótkie fanfiction gdzie Harry jest Ślizgonem. 

Dajcie znać jak wrażenia po rozdziale ;) 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro