Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

" Dzień dobry, mały człowieku"

Urokliwy...

To jedyne słowo, które jest wstanie doskonale oddać wizerunek Waszyngtonu, budzącego się powoli do życia. Obserwuję pierwsze promienie słońca z apartamentowca, w którym spędziłam dzisiaj noc w towarzystwie Popowa i jego dziesięciu ochroniarzy, aczkolwiek nie zmrużyłam oka nawet na nanosekundę.

Rosyjski diabeł kogoś zabił...

Przymykam oczy i opieram głowę o zimną szybę i wracam myślami z powrotem do wczorajszych wydarzeń.

Wystrzał z broni następuje zaledwie kilka minut po wkroczeniu Popowa do budynku biurowca, należącego do Prudence Farley. Moje serce zamiera, a dłonie moczą skórzane obicia fotela na tylnej kanapie Volvo. Obserwuję zamieszanie powstałe na ulicy z bezpiecznego wnętrza samochodu, gdzie jestem pod stałą obserwacją szofera, który nie spuszcza spojrzenia od lusterka wstecznego.

Przypadkowi przechodnie w popłochu uciekają z miejsca zdarzenia, co chwile ktoś z kimś się zderza, ale ja widzę jego.

Fedir Popow dumnym krokiem, wyłania się z budynku i nonszalancko poprawia swoją dobrze skrojoną marynarkę.

W tym momencie dostrzegam dwa różne światy. Dociera do mnie okrutna prawda. Rosyjski diabeł jest odzwierciedleniem władzy, poszanowania, wyobrażenia o swojej potędze i niezniszczalności, a ci wszyscy unikający kuli przechodnie to po prostu nic nieznacząca w tej rzeczywistości masa mrówek, ponieważ liczy się tylko ten, kto ma władzę, a Popow ma nawet więcej... Posiada władzę, pieniądze, własne imperium, zbudowane na krwi i przemocy, a co za tym idzie? Szacunek jakim go darzy ten mafijny świat.

Czarnooki wsiada do samochodu. Zaczyna mi dzwonić w uszach.

Josephine, uspokój swoje zszargane nerwy, zanim Fedir wyczuje, że twoja maska szmacianej bez emocjonalnej lalki się kruszy, jak starożytny papirus w muzeum.

Tylko spokój i opanowanie pozwolą ci przetrwać.

- Dokąd jechać? - zadaje pytanie szofer.

- Do hotelu. - odpowiada beznamiętnie Popow, a następnie kieruje swoje puste spojrzenie prosto na mnie. - Załatwione. - burczy jedynie pod nosem.

- Zabiłeś Prue? - pytam poważnie, wkładając wiele energii w to, by mój głos nie drżał.

- Nie. Dałem jej ostrzeżenie. Zabiłem policjanta, któremu wręczyła wspomniane przez ciebie nagranie. Koniec rozmowy...

Otwieram oczy, witając przy okazji poranek i słońce wyłaniająca się zza wieżowców.

Koniec rozmowy...

To wcale nie były puste słowa, ponieważ żadne inne więcej nie padły. Po dotarciu do tego apartamentu, każde z nas zaszyło się w zaciszu innej sypialni.

Mam krew na rękach dwóch osób...Maxa i niewinnego policjanta...

Wzdycham. Jedno życie zakończyłam własnoręcznie, wbijając przeklęty nóż w klatkę piersiową mojego byłego narzeczonego. Nie wezwałam nawet pogotowia, gdy mnie o to błagał. Siedziałam na zimnych płytkach w kuchni i obserwowałam jak z Maxa powoli ulatnia się życie. Ta jego bezradność w obliczu nieuniknionej śmierci wypaliła w mojej duszy znamię.

Zabiłam go z premedytacją. Nie wezwałam pomocy. Pozbyłam się ciała, a całe mieszkanie wysprzątałam za pomocą wybielacza i środków dezynfekujących. Od tamtej pory Max Monroe widnieje na liście zaginionych, a jego rodzina wciąż ma nadzieję, że wróci.

Ale gdybym musiała, postąpić ponownie tak samo, sięgnęłabym po nóż. W przeciwnym wypadku to ja plamiłabym podłogę w kuchni swoją krwią.

- Josephine. - nawet nie podskakuję na dźwięk męskiego głosu. Po prostu odwracam się i staję oko w oko z Popowem. - Wylatujemy za cztery godziny, a do tego czasu koniecznie musimy zjeść śniadanie.

~***~

Zaciągam się zapachem świeżo parzonej kawy, delikatnie się przy tym uśmiechając.

Jo! Ty się uśmiechasz!

Dopiero po chwili dociera do mnie realność tej sytuacji. Moja maska zaczyna się powoli kruszyć i wcale nie jestem z tego faktu zadowolona.

Jeśli Popow zauważy, że jestem kruchą, płochliwą dziewczyną, rzuci mnie na pożarcie lwom, a tego mimo wszystko bym nie chciała.

- Prawdopodobnie już tutaj nie wrócisz. - stwierdza beznamiętnie Popow, stawiając przede mną naleśniki, które wcześniej zamówiłam.

- Mam tu mieszkanie. - wypowiadam spokojnie. - I kredyt do spłacenia. Nie mogę tak po prostu zniknąć. - biorę kęs mojego śniadania i wpatruję się w Popowa z wypracowaną do perfekcji pustką.

- Możesz. - odpowiada i nie dopowiada nic więcej.

Widzisz Josephine jakie to proste? Możesz zniknąć bez konsekwencji. Wystarczy, że tak stwierdzi szef rosyjskiej mafii.

Jemy swoje śniadanie w ciszy, słychać tylko uderzanie sztućców o talerze i rozmowy innych klientów baru.

- Dzień dobry - do naszego stolika podchodzi chłopiec. Na moje oko ma jakieś sześć lat i z lekkim strachem wpatruje się w Popowa.

- Dzień dobry, mały człowieku. - odpowiada mu czarnowłosy.

Josephine, nie uśmiechaj się!

Ale to takie słodkie...Uśmiechnij się.

NIE! Nie skuwaj swojego muru obronnego.

Spokój i opanowanie.

Spokój.

Opanowanie.

Cholera.

Uśmiecham się nieznacznie, przegrywając tym samym swoją wewnętrzną walkę, co oczywiście nie umyka uwadze rosyjskiego diabła. Szlag.

- Zgubił pan portfel. - chłopiec podaje czarnookiemu jego zgubę i nerwowo spogląda na swoje lekko znoszone buty.

- Dziękuję. - odpowiada mu i ku mojemu zaskoczeniu, podaje dziecku banknot o nominale stu dolarów. - Zmykaj do rodziców, mały człowieku. - chłopcu nie trzeba dwukrotnie powtarzać tych słów. Ucieka od nas z prędkością światła, a ten widok rozbawia nawet samego Popowa.

Oh, okej?

Mamy tutaj bardzo popierniczoną sytuację.

Ja się śmieję.

Popow również.

Kiedy wybuchnie bomba?

Poważnieję w mgnieniu oka, a czarnowłosy robi dosłownie to samo.

- Josie, za każdym razem, gdy twój mur pęka, mam ochotę bić się w pierś, ale zawsze zaprawiasz cement i naprawiasz swoją barierę ochronną.

- Nie rozumiem. - marszczę brwi. TAK! Właśnie wykonałam jakiś niekontrolowany ruch!

- Od samego początku wiem, że uciekasz przed samą sobą. Obrałaś na pozór dobrą taktykę, by odseparować swoje prawdziwe ja od ludzi i jak dotąd się to sprawdzało, prawda? - przytakuję. - Ale radzę ci przestać. Masz wypracowane do perfekcji reakcje na przeróżne stresujące sytuacje, ale w sobie czujesz rozrywające do szpiku kości cierpienie, które powoli cię wykańcza.

- Mówi to osoba, która również ma zasłonę dymną! - unoszę się i gwałtownie wstaję z krzesła.

Josephine, co ty wyprawiasz? Uspokój się... Weź kilka głębokich wdechów NIE! Nie tym razem!

- Josie, to nie jest zasłona dymna. - wypowiada spokojnie. - To prawda.

- Wiesz co zrobi Josephine bez muru obronnego?

- Wiem. - opiera się o oparcie fotela. - I wręcz czekam, aż to zrobisz. Śmiało Josephine. Uciekaj.

____
Hej misie
Przepraszam za taką długą przerwę, ale studia odbierają mi chęci do wszystkiego 🙈😂😂
Buziole

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro